sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział Drugi



Obudziłam się szczęśliwa jak nigdy! W końcu jestem w Hogwarcie! Śmiało mogę nawet powiedzieć, że czuję się jak w domu! Z dala od Petunii! Będę tęsknić za rodzicami, ale wkrótce się zobaczymy. Słońce świeciło, wszystko wskazywało na to, że dzisiejszy dzień będzie równie piękny, jak wczoraj. Rozpromieniona wygramoliłam się z łóżka i obudziłam moje współlokatorki.
- Lily! Daj spać! - odpowiedziały, a raczej wymruczały zgodnym chórem.
- No dobra, ale jak się spóźnicie to nie moja wina. Idę jeść! - roześmiałam się, wyszykowałam i poszłam na śniadanie. Przy stole Gryfonów siedział nie kto inny jak moi Huncwoci. Od przebudzenia miałam wyśmienity humor, więc postanowiła zrobić jednemu z nich niewinny żarcik. Padło na Jamesa. Dyskretnie wyjęłam swoją różdżkę.
Pomyślałam zaklęcie, a kanapka, którą właśnie wkładał do ust Rogacz oddaliła się. Spróbował jeszcze raz, a sytuacja powtórzyła się. Zaskoczony chłopak odłożył swoje śniadanie i postanowił napić się wody, ale wtedy szklanka przechyliła się i oblała jego szatę. Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam niekontrolowanym śmiechem, a razem ze mną reszta Huncwotów. Tym samym zdradziłam się, a James zmierzył mnie rozbawionym, ale wściekłym wzrokiem.
- Niech no tylko cię złapię, Lily! - wykrzyknął, podnosząc się z miejsca.
Zaczęłam uciekać. Wiedziałam, że tak łatwo mnie nie dogoni. W biegu zauważyłam dziewczyny, zaciekle rozmawiające o jakimś kolejnym babskim temacie. Kiedy mnie zauważyły, stanęły zaskoczone, a ich rozmowy ucichły.
- Nie pytajcie! Opowiem wam później! - krzyknęłam uprzedzając ich pytania i już znikałam za zakrętem kiedy ktoś na mnie wpadł i przewrócił na plecy. Dziewczyny odeszły śmiejąc się, a ja ujrzałam wpatrzone we mnie czekoladowe, radosne tęczówki.
- Mam cię, koteczku! - zaczęłam intensywnie zastanawiać się, jakim cudem ten gumochłon zdołał mnie wyprzedzić. Tajemne przejścia! Lily, jak mogłaś o nich zapomnieć!  Skarciłam się w duchu, ale szybko zapomniałam o całej sprawie, bo Rogaś zaczął mnie łaskotać. Chciał zemsty!
- James, proszę przestań! - wydusiłam tylko, ledwo powstrzymując śmiech.
- Oh Lily, dlaczego miałbym przestać? - gdyby nie fakt, że na mnie leży, chętnie przywaliłabym mu za ten łobuzerski uśmiech!
- Nie ładnie tak się znęcać! Jesteś już suchy, no proszę, Rogasiu! - nie mogłam już wytrzymać, zaczęłam chichotać, wyginając się jak opętana.
- A umówisz się ze mną, Evans? - chwila spokoju, próbowałam wyrwać się, niestety, uścisk Jamesa nie zelżał.
A ten znowu zaczyna. Udałam, że się nad tym zastanawiam, by po chwili z całej siły odepchać tego natręta od siebie, śmiejąc się w najlepsze. - Spadaj, Potter!
Nie minęła minuta, a zza moich pleców rozległ się melodyjny śmiech, bardzo dobrze mi znany.
- To może ja nie będę przeszkadzać, gołąbeczki? - błękitnooka śmiała się z moich poczynań, Jamesa zresztą też. W tej chwili doszło do mnie, jak musiało to wyglądać w oczach Char. Chyba się zarumieniłam.
- Charlie! Ratuj mnie! - błagałam przyjaciółkę, starając się wybrnąć z tej sytuacji.
Charlotte dalej śmiejąc się, podeszła do nas bliżej, trzymając w ręku jakąś starą książkę.
- Przykro mi, Lily, James jest silniejszy, nie mam z nim szans. - uśmiechnęła się szeroko, w ten jej uroczy sposób i wcale nie byłam na nią wściekła. - Może uratuje cię fakt, że za 10 minut zaczynają się lekcje - dodała z lekkim przekąsem, poszerzając swój uśmiech.
- Co?! - krzyknęliśmy niemal chórem wraz z Jamesem, w chwili, gdy Charlotte zwinnym ruchem nas wymijała.
Biegiem ruszyliśmy do Wielkiej Sali. Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Mcgonagall właśnie kończyła rozdawać plany lekcji. Popatrzyła zdziwiona kiedy zmachani wlecieliśmy do Sali i bez słowa podała nam plany. Pierwszą mamy Historie Magii. Tak! Z Krukonami! W biegu sprzeczałam się z Rogaczem o nasze książki.
Zdążyliśmy! Właśnie w tym momencie profesor Binns wpuszczał uczniów do klasy. Odnalazłam wzrokiem Charlie, której uśmiech jak zwykle nie schodził z twarzy, rozmawiała z jakimś Krukonem. Nie zwlekając dłużej, ruszyłam w jej stronę kiedy nauczyciel stwierdził, że nas rozsadzi. Dorcas trafił się przystojniak z Ravenclaw, który przed chwilą próbował poderwać Charlotte, James usiadł z Ann, Alicia z Frankiem z Gryffindoru, Char z Remusem, ta to ma szczęście, zaś Peter zasiadł w ławce z jakąś Krukonką, widocznie niezadowoloną. Miałam nadzieję, że Binns posadzi mnie z Rose albo Luanną, ale padło na Syriusza. Postanowiłam nie notować niczego na lekcji tylko później wybłagać notatki u Remusa, albo od Charlotte. Nie rozumiałam żadnych słów nauczyciela oprócz trzech: wojna, czarodzieje i gobliny.
Siedziałam znużona, wpatrując się w krajobraz za oknem. Po dwudziestu minutach moje zmęczenie ową lekcją sięgnęło zenitu, przysnęłam. Z moich pięknych snów wyrwał mnie Syriusz podając mi niezbyt estetyczną karteczkę.
„Charlotte się z kimś spotyka?” - przeczytałam, a następnie odpisałam, że nic mi o tym nie wiadomo, jednak po chwili dodałam jeszcze: „Dlaczego pytasz, czyżbyś był nią zainteresowany?”. Jestem ciekawska, ale musiałam wiedzieć, nie mogłam tego puścić wolno. W końcu odpisał: „Z ciekawości tak tylko pytam”. Zaśmiałam się w duchu. Niby Syriusz jest wielkim kobieciarzem, ale każdy w końcu potrzebuje znaleźć sobie kogoś na poważnie. Z żadną dziewczyną nie był w połowie taki, jak przy brązowowłosej! Och! Charlotte nie może mu się nie podobać. Zaczęłam się domyślać, co się święci i spojrzałam na niego, a następnie napisałam: „Mów prawdę albo zginiesz”. Westchnął i już chciał coś napisać, kiedy James zaczął się śmiać. Ten to ma wyczucie czasu! Wszyscy zwrócili się w jego stronę, a ten pokazał palcem na Petera. Okazało się, iż sąsiadka z ławki zdenerwowała się tym, że Glizdek po kryjomu jadł i wyczarowała mu rogi. Teraz ją poznałam. To Natalie, członkini Funclubu Black & Potter. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Binns odczarował biednego głodomora i odjął Gryffindorowi 5 punktów. Postanowiłam na razie dać Syriuszowi spokój, ale wiedziałam, że będę musiała z nim porozmawiać.
W końcu zadzwonił dzwonek, a wszyscy udali się do lochów na dwie godziny Eliksirów.
Po skończonych zajęciach złapałam Charlotte i razem postanowiłyśmy wybrać się na błonia, jednakże najpierw moja przyjaciółka postanowiła wstąpić do dormitorium, by się przebrać. Umówiłyśmy się, że przyjdę po nią za 10 minut. Szybko pobiegłam do dormitorium, by spytać swoje współlokatorki, czy pójdą z nami. Nie było ich ani w naszym pokoju, ani w Pokoju Wspólnym. Tak więc, szybciutko się przebrałam. Był wrzesień, mimo tego, było naprawdę ciepło. Myślałam, że ugotuję się w tej szacie! Założyłam luźną, szarą koszulę, krótkie spodenki, a na nogi wsunęłam granatowe trampki i poleciałam na spotkanie z Char z myślą, że dziewczyny zaraz się znajdą.
 Kiedy już dochodziłam do biblioteki usłyszałam za moimi plecami kroki, odwróciłam się i ujrzałam uśmiechnięty łeb Syriusza.
- Lily! Gdzie ty byłaś?! Szukałem cię już chyba wszędzie! Idziemy na błonia! Szkoda takiej pięknej pogody! - powiedział, a właściwie wykrzyknął mój przyjaciel.
Postanowiłam się z nim podrażnić chociaż wiedziałam, że i tak z nimi pójdę.
- No nie wiem.. A co będę z tego miała?
- Oh, Lily chyba nie oprzesz się mojemu wspaniałemu urokowi, co? - zaśmiał się i dodał po chwili - Hm.. możesz dostać buziaka.
- No wiesz.. to ja może podziękuję.. - właśnie chciałam powiedzieć, że bardzo chętnie spędzę z nim czas, ale zza rogu wyszła Charlie. No tak! Spóźniłam się i wyszła po mnie. Miała na sobie zwykłe, czarne legginsy, brązowe, sznurowane oficerki oraz jasnoniebieską koszulkę. Wciąż wyglądała dziewczęco.
Narastającą ciszę przerwał Syriusz.
- Moje drogie panie, radzę ruszyć te zgrabne tyłeczki, inaczej dojdziemy do celu późnym wieczorem. - westchnął, udając znużenie i objął mnie, i Char, ruszając do wyjścia.

***

Faktycznie szkoda było zaprzepaścić takiego dnia na siedzenie w zamku. Nie marnując chwili dłużej, ruszyliśmy w stronę naszego drzewa nad jeziorem. Z dala zauważyłam czarną czuprynę mojego kochanego gumochłona - Pottera. Obok niego jak zwykle z książką siedział Remus. Nigdzie nie było widać dziewczyn ani Petera, ale ten ostatni był pewnie ze swoją Puchonką.
Domyśliłam się, że reszta dojdzie do nas za jakiś czas. Usiadłam więc obok Rogacza, zanurzając stopy w chłodnej wodzie. Westchnęłam, unosząc kąciki ust ku górze.
Krajobraz rozciągający się za jeziorem wprawił mnie w nostalgiczny nastrój, a po chwili zaczęłam zastanawiać się nad swoim dotychczasowym życiem.
Okazało się, że James myślał podobnie, zerwał się z miejsca, podnosząc się i włożył ręce do kieszeni spodni, uśmiechając się w ten swój pociągający sposób.
- Pamiętacie jak się poznaliśmy? - zapytał po dłużej chwili nieprzerywanej ciszy, patrząc przed siebie w jakieś nieuchwytne miejsce.
- Oczywiście. - uśmiechając się ciepło, podtrzymałam się dłońmi, machając nogami w wodzie - To było w pociągu, szukałyśmy z Char wolnego przedziału, ale nigdzie takiego nie było, więc wpakowałyśmy się do waszego. Nie zważając na wasze narzekania i jęki - powiedziałam, a wszyscy roześmiali się, wspominając niezadowolonego Petera. Strasznie się obraził. Do tej pory nie dowiedziałam się, co robił w chwili, gdy wparowałam do ich przedziału. Chyba nawet wolę nie wiedzieć. Wiem do czego jest zdolny.
- Kiedy was zobaczyłem wcale nie miałem za złe, że z nami siedziałyście - odparł Syriusz ze swoim uśmieszkiem, posyłając Charlotte zalotne spojrzenie, za co dostał kuksańca w ramię. - Aua! Chodziło mi o to, że od razu wiedziałem, że będzie się z wami fajnie gadało - dodał Łapcia.
- Ale ja z Lily poznałem się już wcześniej - dumnie wtrącił Rogaś - Pamiętasz Evans?
O tak! Pamiętałam to jakby było wczoraj…

Rudowłosa, jedenastoletnia dziewczyna stała z rodzicami pod barem „Dziurawy Kocioł”. Jej rodzicielka po raz kolejny upewniała się, czy aby na pewno da sobie radę sama, po czym wręczyła sakiewkę z pieniędzmi. Mała Lily rezolutnie pokiwała głową, uściskała rodziców i weszła do baru. Nie mogli iść oni z dziewczynką, ponieważ pracowali, a Ruda uparła się, że na zakupy po rzeczy do szkoły pójdzie właśnie tego dnia. Nie podziałały żadne prośby tłumaczenia, że jest za mała, nie pomogło nawet to, że Charlotte wyjechała do babci i nie mogła iść razem z nią. Panna Evans nie mogła już wytrzymać. Chciała jak najszybciej wejść do świata czarodziejów, teraz do niego należała. Udało jej się przekonać opiekunów, dzięki ogromnym zaufaniu, którym darzyli swoją młodszą córkę. Wszedłszy do baru udała się, jak jej radziła Char, do barmana, który miał jej pokazać wejście na Ulicę Pokątną. Kiedy udało jej się odblokować przejście, ujrzała masę sklepów jakich jeszcze nigdy nie widziała. Na początku musiała wymienić pieniądze mugoli na galeony, więc spytała jakiejś starszej czarodziejki o bank. Poszła zgodnie z wskazówkami i bez problemu trafiła. Stanęła w niedługiej kolejce i wymieniła pieniądze. Ruszyła na zakupy. Była troszkę przerażona, ale szybko pokonała strach i weszła do księgarni „Esy Floresy”. W sklepie panował tłok, ale dopchała się do lady i od razu kupiła wszystkie podręczniki. Wychodząc pomyślała, że książki mogła przecież kupić na końcu, żeby ich nie targać, ale już trudno. Następnie udała się do sklepu „Madame Malkin - szaty na wszystkie okazje” i zakupiła sobie szatę. Wychodząc po drugiej stronie ulicy zauważyła sklep ze zwierzętami, które tak kochała i od razu tam podbiegła( co było dość trudne z jej zakupami ). Już zamierzała wejść do niego kiedy ktoś na nią wpadł.
- Ej! Uważaj! - powiedziała zezłoszczona rudowłosa, bo wszystko wypadło jej z rąk
- Ojej! Przepraszam! Nic ci nie jest? - usłyszała mała Lily i zaraz zobaczyła wpatrzone w nią przez okrągłe okulary czekoladowe tęczówki, których właścicielem był mały chłopiec o roztrzepanych włosach. Chłopak wyciągnął do niej rękę, żeby pomóc jej wstać. Ruda uśmiechnęła się i z jego pomocą podniosła się z ziemi.
- Nic mi nie jest. - zaśmiała się perliście jedenastolatka.
- Naprawdę cię przepraszam! Jestem James, James Potter. - powiedział młodzieniec i jeszcze bardzie poczochrał sobie kruczoczarne włosy.
- Lily Evans - przedstawiła się dziewczynka i podała mu rękę.
- Jesteś tu sama? Pierwszy raz do Hogwartu, co? Ja też jestem sam, to znaczy z rodzicami, ale dali mi trochę wolnego czasu i poszli ze znajomymi do restauracji. - kończąc to mówić, chłopiec uśmiechnął się przyjaźnie, drapiąc się po głowie. 
- Jestem sama, moi rodzice pracują, a bardzo zależało mi, by zakupy zrobić dzisiaj.. - odpowiedziała dziewczynka, uśmiechając się wymijająco. 
- A więc, Lily, co powiesz na mały odpoczynek od targania tych książek? Chodźmy na lody! - wykrzyknął radośnie chłopak. Rudowłosa chętnie na to przystanęła, miała po dziurki w nosie targanie tych książek po całej Ulicy Pokątnej. James pomógł jej w noszeniu książek, zagadując o Hogwarcie. 
- Do którego domu chciałabyś trafić? - zapytał, gdy już zasiadali przy stoliku, zajadając lody czekoladowo-waniliowe. Dziewczyna przez chwilę nie odpowiadała, gdyż w jej ustach tkwił duży kawałek wafelka. Gdy już przełknęła, uśmiechnęła się i spojrzała na chłopaka.
- Do Gryffindoru! - poszerzyła swój uśmiech, dumnie wypinając pierś. James zaśmiał się krótko, a następnie zlizał kapiącą ciecz, która niegdyś była lodem o smaku czekoladowym. 
- W takim razie się spotkamy! Ja również chciałbym tam trafić. Najbardziej na świecie pragnę zostać kapitanem drużyny Quidditcha. - po wypowiedzeniu tych słów, chłopak uśmiechnął się ponownie, skupiając się na swoim wafelku. Lily zachichotała i po raz ostatni ugryzła kawałek loda.
- Na czym polega gra w Quidditcha? Usłyszałam o nim od mojej przyjaciółki, za bardzo się nim nie interesuje, więc nie znam szczegółów. - westchnęła, zaś sam brązowooki zdumiał się, rozszerzając oczy.
- Jak to nie wiesz?! Nigdy nie byłaś na meczu Quidditcha? - zapytał. Widząc przytaknięcie ze strony rudowłosej, zaczął opowiadać jej zasady gry, wymienił graczy, ich pozycje i zadania. Dziewczynka od razu zainteresowała się grą, wciągnęła ją rozmowa o byciu częścią drużyny. Zapragnęła dołączyć do reprezentacji, jako ścigająca. 
Momentalnie przypomniało jej się, iż nie dokończyła swych zakupów. Najważniejsze, tym samym, najbardziej oczekiwane przez nią, zostało zapomniane! Różdżka! 
Czym prędzej poinformowała chłopca o pilnym zakupie, ten zaoferował jej swoje towarzystwo.
Kierowała się do sklepu z różdżkami Ollivandera, z Jamesem u boku. (...) Po wejściu do pomieszczenia przywitał ją przyjaźnie wyglądający staruszek, uśmiechający się od ucha do ucha. (...) 
Dziewczynka w końcu zyskała różdżkę, była to 10 i ćwierć cala różdżka wykonana z wierzby, bardzo elegancka, doskonała do rzucania uroków. 
Z tego, co dowiedziała się później, Charlotte miała różdżkę 10 cali z wiśni oraz włókna smoczego serca, wystarczająco giętką. 
James i Lily rozmawiali aż do powrotu jej rodziców. (...)
Na pożegnanie rudowłosa cmoknęła czarnowłosego chłopaka w policzek, ten zesztywniał, nie mogąc nic odpowiedzieć. Stał, oglądając ją odchodzącą i radośnie machającą mu ręką.

Skończyłam wspominać, gdy tylko usłyszałam cichy głos Remusa, zamykającego książkę.
- Pamiętasz, jak my się poznaliśmy, Charlie? - mówiąc to spojrzał na siedzącą obok niego niebieskooką, która tak jak ja, nogi miała zanurzone w wodzie. Najwyraźniej wpadła w zadumę, bądź wspominała, gdyż jedyne, co odparła, to króciutkie i ociągające się "Tak", wypowiedziane jej marzycielskim i nieobecnym tonem. Po chwili odwróciła głowę w naszą stronę, uśmiechając się leciutko.
- Nigdy nie zapomnę, Lunatyciu - wyszeptała i poszerzyła swój uśmiech, wbijając wzrok w miejsce, które przyciągnęło jej uwagę jeszcze wcześniej.

***

Nie była to Ulica Pokątna, ani dom mojej babci, ani podwrórko, czy też kawiarenka. Spotkałam go w bibliotece, bo gdzieżby indziej? Miałam wtedy góra dziesięć lat, byłam szczera do bólu i nosiłam wtedy moją ukochaną, jedwabną sukienkę, którą nieświadomie przyciągnęłam uwagę Remusa. Uśmiechnęłam się niewidocznie, był wtedy taki kochany.

Blondwłosa dziewczynka przemierzała bilbiotekę, w poszukiwaniu interesującej książki. Przeszukała już kilka regałów, jednak nic jej się nie spodobało. Zniesmaczona, usiadła na krześle w kącie, obmyślając, jaka ma być ów książka. Do tej pory, szukała, jednak nie wiedziała czego. Kątem oka zauważyła jej elegancko ubraną mamę, w dostojnym, czarnym kapeluszu. Rozmawiała z czarownicą, która bodajże była właścicielką rezydencji, w której dziewczynka, wraz z rodzicami, miała zamieszkać. Do rej pory żyła w arystokrackim dworku, rodzinnym zresztą. Bardzo często wydawano bankiety, bale, spotkania klubu Dostojnych Czarownic, do którego należała pani Cleanblood, bądź inne uroczystości. Ojciec Charlotte, Nathaniel Cleanblood, był bardzo wysoko położonym biznesmenem, zarabiającym miliony. Nie pracował w Ministerstwie, nigdy tego nie chciał, więc założył własną firmę, która w gwałtownym tempie się rozrosła i odniosła ogromny sukces w świecie czarodziejów. Mimo tego, rodzinie Charlotte nigdy nie przyszło myśleć o pieniądzach, ponieważ nigdy im ich nie brakowało. Dziewczynka wychowała się w dostatku, nigdy nie zaznała przykrości, jednak nie wpłynęło to niekorzystnie na jej osobowość. Odwrotnie, mała Charlotte była słońcem w rodzinnym domu, nie traktowała źle ani skrzatów domowych, ani nikogo innego, przeciwnie, szczęście jej bliskich stawiała na pierwszym miejscu. Była doskonałą pocieszycielką, swoją radością zarażała innych, była skarbem dla całej rodziny. Rozpieszczana, kochana, stale pilnowana. Mająca nad wyraz kochającą matkę, rozpieszczającego i łagodnego, ukochanego ojca oraz dalszą linię rodziny Cleanblood, nic nie różniącą się od rodziców. Można by to nazwać sielskim życiem, jednakże wsród tylu kochających ludzi, Charlotte często czuła się samotnie. Była jedynaczką, nie miała żadnych koleżanek w jej wieku, choćby dlatego, że była bardzo zamożna, a jej dworek był osadzony na odludziu, bardzo urokliwym, ale jednak. 
Westchnęła cichutko, nawet nie zauważyła, kiedy naprzeciwko niej usiadł brązowowłosy chłopak. Był widocznie spięty, jednak ciągle się uśmiechał. 
- H..Hej - wyjąkał, poszerzając swój uśmiech, który szybko odwzajemniła, podnosząc głowę. 
- Cześć. Jak ci na imię? - zapytała przyjaźnie, miał ciemne tęczówki, a w ręku trzymał książkę, wydawała się ciekawa.
- Jestem Remus - odparł, najwyraźniej nabierając odwagi dzięki otwartym nastawieniu blondwłosej. - A ty jak się nazywasz? - uśmiechnął się szerzej, dziewczynka nie pozostała mu dłużna.
- Mam na imię Charlotte - odpowiedziała, nie odwracając wzroku. - Jestem tu z mamą, chciałam wypożyczyć jakąś fajną książkę, ale żadna się nie nadaje - zrobiła smutną minę, opierając łokcie na stole i  podpierając brodę dłońmi. (...)
Uśmiechnął się pod nosem, wyciągając dłoń w jej stronę. - Chodź! Pokażę ci coś!
(...) Chłopak zaprowadził ją do miejsca, skąd wypożyczył swoją książkę. Był to dział książek pisanych przez mugoli. Mugoli! Było tam pełno książek, mających szare, nudne i w ogóle nie zachęcające okładki. Ta, o którą chodziło, mierzyła wysoko, na dziesiątej półce. (...) 
- Może ich okładki zbytnio nie przyciągają, ale mają w sobie coś fascynującego. Pewne mugolskie przysłowie mówi: "Nie należy oceniać książki po okładce."  - mówiąc to uśmiechnął się w ten chłopięcy sposób. Przyciągnął drabinę, która miała pomagać w sięganiu książek, wyżej położonych. Z pewnością chciał pomóc Charlotte, jednakże, jego rodzice przerwali tę chwilę, wołając swojego syna. 
- Muszę już iść.. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, księżniczko - wykrzywił kąciki ust w delikatnym uśmiechu, a dziewczynka, posyłając mu ciepły uśmiech, również się z nim pożegnała.
Stała tam przez chwilę i wpatrywała się w miejsce, gdzie zniknął. Postanowiła, że przeczyta książkę, którą jej polecił, więc, wspięła się na drabinkę, wzięła odpowiedni tom i ruszyła zdecydowanym krokiem do bibliotekarki, która z uśmiechem na ustach, lekko zdziwiona, wypożyczyła ją dziewczynce. (...) 
Za każdym razem, gdy była tam, by wziąć kolejny tom, spotykała Remusa, swojego nowego przyjaciela. Z czasem przychodziła coraz częściej. Cieszyła się, że ma przyjaciela, w jej wieku i chętnie przebywała w jego towarzystwie. Bardzo szybko stali się sobie bliscy. Byli jak brat i siostra, co bardzo radowało rodziców owej dwójki. Rodzina Cleanblood nie dbała o czystość krwi, choć ich przodkowie nie byliby z tego zadowoleni. Remus odwiedzał Charlotte, spotykał się z nią w bibliotece, nad jeziorem, a nawet na polanie. Dla dziewczynki, chłopiec był ukochanym, troszczącym się bratem, zaś ona dla niego była małym promyczkiem, przynoszącym uśmiech, czułą i pogodną księżniczką.

Czas przyjemnych spotkań i wspólnego umilania sobie czasu skończył się, gdy tylko przeprowadziłam się do aktualnego domu. Remus wciąż mnie odwiedzał, lecz bardzo rzadko, nie mógł pozwolić sobie na tak częste wyjeżdżanie do miasta, o wiele odległego. Pisaliśmy do siebie listy, przysyłaliśmy sobie nawzajem niewielkie podarunki, z czasem coraz mniej, gdyż zaczęliśmy widywać się w szkole.
Już nie byłam sama. Miałam moją kochaną Lily, Remusa, Luannę, Rose i wiele innych znajomych z Ravenclaw, kilka z Hufflepuffu, a nawet ze Slytherinu. Pomimo wszelkich opinii, Ślizgoni nie są tacy źli, a przynajmniej, nie wszyscy.
Zaśmiałam się w duchu. Lily z pewnością by się wściekła.

Do moich uszu dobiegł znany mi głos, wołający ku wyjściu z zamku. Z uśmiechem na ustach odwróciłam się w tamtą stronę, doszukując się dwóch blondwłosych Krukonek. Towarzysze poszli w moje ślady, przekręcając się na bok. Rose wołała mnie najgłośniej, jak tylko mogła, zaś Luanna gawędziła z jakimś chłopakiem. Nie widziałam jego twarzy, gdyż stał do mnie tyłem.
Pomimo tego, od razu pojęłam, kto tam stoi. Mikael był osobą, z którą ostatnio spędzam trochę więcej czasu. Wczoraj razem uczyliśmy się na lekcje Eliksirów. Polubiłam go już na spotkaniu Prefektów. Rozpoznanie Krukona przyszło mi z łatwością. Usłyszałam jęk Lily, a męska sylwetka odwróciła się w moją stronę, posyłając mi szeroki uśmiech.
Skierowałam wzrok w stronę czterech obserwujących to mnie, to Mikaela oczu. Uśmiechnęłam się przepraszająco i pożegnałam się, przytulając Lily.
Po wszystkim wstałam i udałam się w stronę przyjaciółek, z uśmiechem na całej twarzy.

***

- Nie lubię tego Mikaela - mruknął Syriusz kiedy Krukoni zniknęli nam z oczu. Imię chłopaka wymówił jakby z obrzydzeniem.
- Czyżbyś był zazdrosny Łapciu? - zaśmiałam się, po raz ostatni oglądając się za siebie.
- Oczywiście, że nie, ale ten typ mi się nie podoba. Gapił się na Charlotte jak Peter na kawałek ciastka - naburmuszył się Łapcia.
- Mi tam jest obojętny - odparłam, co poprawiło mojemu przyjacielowi humor, trochę, ale jednak.
- Skończmy temat tego gumochłona. Chyba zapomniałem wam o czymś powiedzieć – powiedział James z wymijającym półuśmiechem. - Zostałem kapitanem drużyny. Za trzy dni jest nabór.
Zanim brązowooki zdążył podrapać się z tyłu głowy, jak to zazwyczaj robił, kiedy był zakłopotany, Syriusz zwinnie rzucił się na niego, chwytając go za kołnierz koszuli.
- Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć, ty głupi jeleniu?! - warknął, a raczej krzyknął tonem przesiąkniętym jadem.
Chętnie bym się do niego przyłączyła, ale razem z Remusem nie mogliśmy opanować śmiechu. Strasznie cieszyłam się, że mój Rogaś jest kapitanem. Wiem, że o tym marzył.
Już od pierwszych lat szkolnych razem z Jamesem i Syriuszem byłam w reprezentacji Gryffindoru. Zawsze niezwyciężeni. Remus wolał czytać książki niż latać na miotle, ale zawsze nam kibicował.
Rogaś zapowiedział, że mamy zagwarantowane miejsca w drużynie razem z resztą osób, które grały w poprzednim sezonie. Pomimo tego chcieliśmy przejść przez kwalifikacje.
Po chwili doszły do nas Dorcas, Ann i Alicia, jak zwykle, plotkujące o czymś niezmiernie zajmującym.
Razem ruszyliśmy na kolację, gdzie czekał na nas z pełną buzią Glizdogon i masa smakowicie wyglądających potraw. Nie byłam głodna, więc wypiłam jedynie sok z dyni i zjadłam kawałek naleśnika.
Wracając do dormitoriów chłopcy nie mogli powstrzymać się przed zamknięciem Pani Norris w jakimś zapomnianym schowku, zaczarowaniem zbroi, żeby mówiła „Filch śmierdzi” kiedy tylko ktoś przejdzie i podarowaniem Irytkowi łajnobomb, żeby „pobawił się” nimi ze Ślizgonami. A to był dopiero pierwszy dzień…
Po rutynowych czynnościach w łazience, zmęczona rzuciłam się na łóżko. Porozmawiałam chwilę z Ann, dziewczyny już spały. Krótko po tym i mnie znużył sen. Przymknęłam powieki, wykrzywiając kąciki ust w leciutkim uśmiechu. Niedługo kwalifikacje.


3 komentarze:

  1. Cześć, chciałabym Cię zaprosić na mojego bloga o Dramione. Mam nadzieję, że Ci się spodoba i będzie Ci się go z przyjemnością czytało! Serdecznie zapraszam: http://ranyzamkniete.blogspot.com
    | Malfoy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahh... czuję się jakby wpływała we mnie jakaś nowa orzeźwiająca energia, wena! Wasz blog jest po prostu cudowny... tak jakby takie wracanie do korzeni, świetne ;D Wiem, że mało kto coś z tego rozumie, ale ja tak czasem mam, że piszę od rzeczy :P W każdym razie bardzo mi się podoba!!!!!! Prawie cały czas się śmiałam, cudowne dialogi! Świetnie opisałyście te wspomnienia. :D To z tym umawianiem się - boskie! Kocham Lily i Jamesa, kiedy zaczną ze sobą chodzić?? Sorki, naprawdę zżera mnie ciekawość! Chociaż notka długa, to pochłonęłam ją w momencie, miałam wrażenie, że przeniosłam się właśnie w tamte czasy! Wiem, wariat ze mnie ;P Błagam was, naprawdę błagam o szybki 3 rozdział, nie wytrzymam! Umrę zeżarta przez moją własną ciekawość! Życzę dużooo weny i pozdrawiam ;*
    Victorie la Roulette

    [http://szlama-arystokrata-plan-przeznaczenia.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Victorie jesteś cudowna! :* Nie wiem, jak mogłabym podziękować za te komentarze, strasznie zachciało nam się pisać! :)) Motywujesz nas jak nikt inny, po każdym twoim komentarzu wena powraca do mnie w ekspresowym tempie! Mogłybyśmy pisać, chociażby tylko dla ciebie ^^ Już zabieram się do pisania, notka miała być za tydzień, ale razem z Lily postaramy się opublikować ją najszybciej, jak tylko się da :* Co do Jamesa i Evans, mogę uchylić jedynie rąbka tajemnicy, utrzymując cię w przekonaniu, iż, niestety, jeszcze trochę Rogaś się pomęczy, choć tak bardzo długo to nie potrwa :)) Wedle naszej wizji.
      Dziękujemy, raz jeszcze, bardzo, bardzo :))
      Nie pozostaje nam nic więcej, niż posłanie pozdrowienia i życzenie jak najwięcej weny :*
      Pamiętaj, "..tylko wariaci są coś warci." ;))

      - Lily & Charlotte

      Usuń