poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Coś do przeczytania







Witajcie kochani!
Blog pozostał w obiegu, choć nic ostatnimi czasy nie dodajemy - co nie oznacza, że tutaj nie zaglądamy - ba! kilka razy dziennie, ot, rutynowe sprawdzanie czy wszystko w porządku. Mamy dziś Poniedziałek Wielkanocny, a więc chciałabym życzyć Wam, w imieniu moim i Lily, wszystkiego dobrego, żebyście naprawdę mocno się najedli i żeby to jedzenie poszło Wam w tyłek, w cycki i w boczki w sumie też - przynajmniej będzie Was więcej do kochania ☺☺☺ Dużo spełnionej miłości, czytania naszego bloga, rodzinnego ciepła i maaasy słońca! ☺ Uśmiechajcie się dużo, śmiejcie się w głos i pamiętajcie, że jeszcze kiedyś tu wrócimy <3
Miłego dnia! ☺<3







piątek, 3 stycznia 2014

WAŻNA INFORMACJA!

Witajcie Kochani!
Od jakiegoś czasu nic nie opublikowałyśmy. Próbowałyśmy stworzyć nowy rozdział, ale nie udało się. Nie mam serce dłużej oszukiwać samej siebie, a przede wszystkim Was. To koniec. Valerie odeszła. Nie mam jej tego za złe, chociaż jest mi przykro. Założyłyśmy bloga, kiedy jeszcze nic nie miałyśmy. Teraz obie wiemy, że to był błąd.
Nawet nie wiecie jak jest mi przykro. Nie wiem co mam pisać, bo nic nas nie usprawiedliwia.
Tak naprawdę... mam dwie lewe ręce do pisania, to Valerie upiększała to opowiadanie. Bardzo dziękuję Jej za współpracę i pomimo tych wszystkich zawirowań dalej Ją kocham.

Największe podziękowania należą się Wam. Za to, że wierzyliście w nas. Każdy komentarz, każde miłe słowa dodawały nam skrzydeł i cieszyły jak nic innego. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam poznać tylu wspaniałych ludzi. Dziękuję Wam i bardzo, bardzo przepraszam. Postaram się wrócić. Czy mi się uda? Nie wiem. Muszę to wszystko sobie poukładać, pomyśleć. Kocham to opowiadanie. Znaczy ono dla mnie bardzo wiele. Jedno mogę wam obiecać- nie znikam całkiem, jeszcze się odezwę.

Jeszcze raz bardzo przepraszam,
Wasza Charlotte

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt!




...wymarzonych prezentów pod choinkę (w tym pakiet James, Remus, Syriusz lub Syriusz - niepotrzebne skreślić), ciepłego czasu z rodziną i najbliższymi, doskonałej sylwetki bez zbędnego ruszania się, nadmiaru uszek na stole (kto by ich nie wielbił?), jedzenia i żadnego tycia, spełnienia noworocznych marzeń i postanowień, aby następny rozdział spodobał się Wam do tego stopnia, że wybaczycie nam opóźnienie (znaczne, nie oszukujmy się, znowu dałyśmy plamy) oraz, co najważniejsze, aby wszystkie Wasze zmartwienia zniknęły wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdy na niebie :)



I wgl wszystkiego najlepszego od Valerie C. Rose oraz Charlotte Evans, tzw. Lily i Valerie :*
Przy okazji chciałybyśmy podziękować za każdy jeden komentarz i każdego nowego czytelnika, niezmiernie cieszymy się za każdym, nowym znakiem obecności choćby jednej osoby - jesteście kochani, mamy nadzieję, że jeszcze o nas nie zapomnieliście! :)
Buziaki! 


P.S. Rozdział w budowie, praca została niezwykle opóźniona z powodu niewydajności Petera, który niemal zwymiotował przy połączeniu niezliczonej ilości bryłek nugatu, musów świstusów, miętowych ropuch i popił wszystko piwem kremowym.





poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział ósmy












– Mam już dość tego siedzenia! – jęknęła Dorcas, przeciągając się w fotelu. Dziewczyny niemal spały, to leżąc bezwładnie na sofie, to szukając czegoś tak bardzo prozaicznego, że skóra Gryfonki jeżyła się na samą myśl, że tak właśnie ma wyglądać jej dzisiejsze popołudnie.
– Nie marudź, Dori, wieczorem idziemy przecież do Pokoju Życzeń na naszą babską imprezkę! – zaćwierkała rozpromieniona Ann chodząc po pokoju w poszukiwaniu swojej szczęśliwej bransoletki. Że też stale się gubi, myślała.
– Och, ale to jeszcze tyle czasu, niedawno był obiad! – Dorcas poderwała się z łóżka i zaczęła krążyć w kółko. – Nie wytrzymam…
– Dori ma rację – Alicia odłożyła kolejną książkę. – Może czas zrobić coś, coś…
– Szalonego? – dokończyła za nią panna Meadowes, przystając na chwilę z nadzieją w oczach. O to właśnie chodziło! Kiedyż to po raz ostatni igrały z dyrekcją szkoły?
Z łazienki wychyliła się główka rudych i wciąż jeszcze wilgotnych włosów, delikatnie przykrywających zielone tęczówki lustrujące pokój z nienaganną dokładnością.
– Mało wam wrażeń? Przebiegnijcie w samej bieliźnie przez Pokój Wspólny. Gwarantuję, że to będzie najbardziej szalona rzecz w waszym życiu – zielonooka uśmiechnęła się, rozczesując włosy i pokazała język.
– Bardzo zabawne, Evans – burknęła Dorcas i powróciła do chodzenia wokół sofy.
– Chłopcy byliby zadowoleni – zachichotała ruda i schowała się do łazienki przed mrożącym krew w żyłach spojrzeniem brunetki, która wytężyła szare komórki w myśleniu – nie mogła przecież tak marnować swojego czasu.
– Frank na pewno, co Ali? – Ann znacząco uśmiechnęła się do zarumienionej panny Willie.
– Oj przestańcie… Nie chodziło mi o coś szalonego tylko o coś.. innego niż zwykle – broniła się, blondynka o karmazynowych policzkach, które piekły ją jak diabli. Jak rude diabli.
– A więc co masz na myśli?
– Chodźmy na piknik! – klasnęła w dłonie Ann. Dorcas i Alicia zmierzyły ją pełnym wątpliwości wzrokiem. Niemal równocześnie przekierowały punkt widzenia na okno, które zielonooka brunetka otworzyła na oścież. Pogoda, jak to nieraz w październiku bywało, nie zachęcała raczej do piknikowania.
– Żartujesz? – wyjąkała Alicia.
– No co wy! Przecież wcale nie jest zimno! Założę się, że jak tylko wyjdziemy na błonia to wyjdzie słońce! – upierała się Edanriver, wskazując rękoma na świat zewnętrzny, gdzie ptaki ćwierkały, a wzburzone słońce chowało się przed ludzkim okiem za pierzyną jasnoniebieskich chmur.
– W sumie… to może wcale nie jest taki głupi pomysł – powiedziała znienacka rudowłosa, w pełni gotowości stając przed pozostałą trójką. Odczekała chwilę i uśmiechnęła się szeroko. – No zbierajcie się! Chciałyście zrobić coś innego niż zwykle, czyż nie? Będzie niezapomniany piknik. Ja skoczę po Huncwotów i razem załatwimy coś do żarcia, a wy się przygotujcie.
– Po Huncwotów? – zapytała otępionym głosem Ali, łącząc swoje drobniutkie dłonie.
– No pewnie, jak piknik to piknik. Idź też po Charlotte i panny Ravenwell i... – Ann poganiała Lily, wymieniając kolejno musowych gości. Po chwili zarzuciła swoimi włosami w stronę małej blondynki i odwróciła się z uśmiechem, którego zazwyczaj posyła ci twoja przyjaciółka, tuż przed wypowiedzeniem słów typu:
– Nie martw się, Alicio, Lily na pewno nie zapomni o Franku.
– Nie śmiałabym – zaśmiała się ruda i łapiąc rozciągnięty sweter ruszyła do wyjścia.
– I po co mi to było? – szepnęła Willie i powoli skierowała się do łazienki, dotykając opuszkiem palca dolną wargę.
To wszystko jest zupełnie niepotrzebne.






ʕ•ᴥ•ʔ







Tymczasem rudowłosa dziewczyna wdrapywała się po schodach do męskich dormitorium. Skierowała się do pokoju z napisem „szósty rocznik” i weszła, jak zwykle bez pukania, opadając na skraj łóżka Petera, który z wielkim umiłowaniem skubał cukierki z obklejonych palców.
– Zbieramy się, chłopcy! – krzyknęła radośnie, na co Peter – nie notując obecności dziewczyny, z hukiem spadł z łóżka, a spoczywająca dotąd na jego kolanach paczuszka karmelków rozsypała się po podłodze. Powolutku przyczołgał się do słodyczy, po kolei chowając je w bezpieczne miejsce – jego buzię.
– Można wiedzieć chociaż gdzie idziemy? – zapytał Remus, uśmiechając się z drugiego końca pokoju.
– A czy to ważne? Z tobą, Liluś, mogę iść wszędzie! – rozczochrany młodzieniec znikąd pojawił się przed rudowłosą, siadając naprzeciwko niej. Zachichotał i podparł się ręką, wlepiając swoje brązowe tęczówki w spokojną twarzyczkę Lily.
Zignorowała go. Była przyzwyczajona do takich zaczepek i ku swojemu dziwieniu musiała stwierdzić, że coraz mniej ją one denerwowały.
– Idziemy na piknik! – odparła po chwili ciszy, uśmiechając się w stronę nadchodzącego chłopaka.
– Na piknik?! – Syriusz stanął jak wryty, nie ukrywając kpiarskiego uśmieszku, który malował się na jego twarzy. – Evans, ja zawsze wiedziałem, że jesteś szalona, ale teraz to widzę, że chyba masz coś z głową! – dodał, kręcąc głową z dezaprobatą. Nic nie zdradzało go bardziej, niż ten rosnący uśmiech, wystający spośród kosmyków kruczoczarnych włosów.
Reakcja Huncwotów ani trochę nie zdziwiła zielonookiej – sama zareagowała podobnie. Zaśmiała się pod nosem i ostentacyjnie założyła nogę na nogę.
– Dziewczyny chciały zrobić coś innego niż zwykle. Coś nowego.
– I to musi być piknik? – zapytał Remus, zarzucając brązowy sweter na białą koszulkę z kołnierzem, którego starannie wyeksponował.
– Nie jęczcie, chłopcy, nie jęczcie. No dalej! Musimy jeszcze skoczyć do kuchni, znaleźć Charlotte i Franka. – Lily wstała, skinęła głową na chłopców i ruszyła ku drzwiom.
– Evans, ja kiedyś przez ciebie zwariuję – mruknął Black, choć w międzyczasie zmienił koszulę i wyszukał skądś czarne trampki, poganiając Jamesa, który zasiedział się na łóżku z umysłowym zacięciem.
Ruda uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Ja pójdę z Lilcią po Charlotte, a ty z Remusem idźcie po Franka i obmyślcie plan! – zarządził James, uśmiechają się szeroko, na co Syriusz parsknął, chwytając bluzę w dłoń.
– Lepiej będzie, jak ja pójdę z Rudą – podszedł bliżej Lily, lustrując zapatrzonego Rogacza, który kompletnie nie zwracał uwagi na świat wokół jego bujnej czupryny, co było dla niego strasznie irytujące.
– Przestań się ślinić, bo jeszcze się pośliźniesz po drodze – dodał z poszerzającym się uśmiechem i zrobił perfekcyjny unik przed nadlatującą poduszką. – Popraw sobie te okulary, bo coś chybiasz, młoteczku – dodał po chwili, zacmokał i ruszył do wyjścia z postawą godną wyrafinowanego buntownika, zaś rudowłosa dziewczyna podążyła jego krokami, posyłając rozbawiony uśmiech obruszonemu Jamesowi.
– Nie musisz udawać, wiem, że chodziło ci o kogoś zupełnie innego – szepnęła Lily, kiedy w ciszy schodzili po schodach.
– Nie wiem, o co ci chodzi, rudzielcu. Nie chciałabyś chyba towarzyszyć chodzącemu ślinotokowi? Ten niebieski ciuszek musi tak na niego działać – odparł z przekąsem, dostając kuksańca w bok od śmiejącej się rudowłosej.
Tak właśnie, mistrz zmiany tematu – pan Syriusz Black, wkraczając do akcji uniknął niezręcznej rozmowy.
– To od Char.








ʕ•ᴥ•ʔ








– Co teraz, kurczaczki! – krzyknął Peter, stojąc przed obrazem w złotej ramie. Przedstawiał niewielką scenę misy z owocami na krągłym, małym stole, rozciągającą się na tle złocistej polany z jednym, starym dębem. Remus ostrożnie podszedł ku niemu i stając na palcach, połaskotał leżącą obok misy zielono-żółtą gruszkę. Ta zachichotała.
James odskoczył od posągu równo z donośnym dźwiękiem, stając ramię w ramię z Peterem, który wytrzeszczał gałki oczne z ich orbit. Remus wyprostował się, uśmiechnął i założył dłonie na biodra.
– A nie mówiłem... ? – Rogacz podszedł bliżej, wyminął Remusa i odwrócił się w stronę dwójki towarzyszy.
– Czas trochę nabroić! – zachichotał i chwycił za klamkę. Z obrazu wychyliły się szerokie drzwi, prowadzące do kuchni. A to dopiero! Zwiedzanie kuchni w Hogwarcie. Byłoby to nad wyraz fascynujące, gdyby nie fakt, że wszyscy trzej Huncwoci byli tutaj stałymi bywalcami. W szczególności Peter. Tylko on.
Pociągając klamkę do siebie, Rogaś myślał, że nic mu nie przeszkodzi.
Mylił się. Bardzo.
– Beze mnie? – ukazując swój profil podirytowanej Gryfonce, James był gotowy na wszystko. No, prawie wszystko. – Mieliście na nas czekać! – oburzyła się Lily, zaś stojąca nieopodal niebieskooka dziewczyna zachichotała na słowa szeptane wprost do jej ucha przez..
–... Syriusza! – czarnowłosy podniósł wzrok i napotkał błagające spojrzenie czekoladowych tęczówek i gromiące, szmaragdowe półkule, skierowane wprost na niego.
– To wina Syriusza! – powtórzył James.
Młody Black miał w tej chwili dobry humor i tylko ze względu na ten dobry humor postanowił darować sobie uprzykrzanie życia przyjaciela.
– Powiedziałem Jamesowi, żeby zaczynał – nawet jeśli się spóźnimy. – Syriusz pokazał na zegarek, przepasany przez jego nadgarstek i posłał Lily wymijające spojrzenie doprawione szczwanym uśmieszkiem.
– Ugh, no dobra.. Wchodźmy! – Lily chwyciła Charlotte za rękę i odtrąciła Jamesa, otwierając drzwi pierwsza. Razem z Char weszły do środka, zaś James z Syriuszem podążyli za nimi.
– My pójdziemy po dziewczyny i przygotujemy resztę, do zobaczenia na błoniach! – krzyknął Remus, idąc wraz z Peterem w przeciwną stronę.
– Ale tu pachnie! – rozmarzył się James, stając tuż za zielonooką. – A jak cieplutko! – dodał, całkiem niechcący dotykając biodra Lily.
Charlotte szła pierwsza, a za nią zmaterializował się Syriusz. Wsunął zimne dłonie w kieszenie eleganckich spodni i zlustrował sufit, niby od niechcenia rozglądając się dokoła.
– Aach! Panicz Potter! – sprzed ich nosów wyłonił się skrzat, ubrany w zgniło-czerwoną szatę. Ukłonił się w kierunku Jamesa, który z uśmiechem na całej twarzy skinął głową w geście powitania.
– Witaj, Strużku.
Lily zmarszczyła brwi. Strużek?
– Skąd go znasz?
Panicz Potter zachichotał po raz kolejny tego dnia w sposób bardzo oczywisty.
– Strużek był moim skrzatem.
– O taak, James Potter był miły i nigdy nie rozkazywał Strużkowi. Struzek bardzo lubił Jamesa Pottera, bo James Potter dał mu wolność – odparł Strużek i po chwili zwrócił się do Rogacza. – Czego James Potter sobie życzy?
Syriusz cichutko parsknął śmiechem, opierając się o framugę łuku prowadzącego do gwarnego pomieszczenia, gdzie krzątało się sporo skrzatów domowych i nie zwracał uwagi na resztę wymian zdań pomiędzy dwójką rozmawiających, raczej skupiając swoje szare tęczówki na obserwacji.
– Potrzebujemy przekąsek na piknik.








ʕ•ᴥ•ʔ








Remus rozrzucił koc w niemagiczny sposób i tak samo poprawił jego końce, a gdy skończył, usiadł na krawędzi. Lua zachichotała i opadła tuż obok niego. Znad jeziora podbiegła bliźniaczka numer dwa, śmiejąc się nad wyraz donośnym i jasnym śmiechem. Skrzyżowała nogi i przysiadła między Remusem, a Luanną.
Odetchnęła głośno, wykrzywiając kąciki ust w szerokim uśmiechu.
– Powietrze jest takie świeże i rześkie! Ann miała całkowitą rację, dzisiejsza pogoda jest idealna!
Oboje przytaknęli, cicho, całkiem przymusowo. Niemal równocześnie spojrzeli na siebie, wychylając się zza pleców Rose, która ożywionym tonem komentowała układ chmur i uśmiechnęli się, powracając do wcześniejszej pozy. Wiedzieli już, że Rose nie przestanie rozprawiać o wszystkim w zasięgu jej wzroku.
 – Tak, masz rację, Rosie. Jest fajnie. – Luanna również skrzyżowała nogi i wlepiła wzrok w ośnieżone góry i spokojną taflę jeziora, gdzie to wszystko odbijało się w niewiarygodnie uroczym świetle. Westchnęła, nabierając do płuc dawkę chłodnego powietrza i uśmiechnęła się, nasłuchując głosów zza pleców.
– Idzie jedzieniee! – sapał Peter, noszący dwa pękające w szwach koszyki. Uradowany, kołysał się we wszystkie strony, trzymając w buzi kawałek ciastka. Oczywiście, o ile kawałkiem można nazwać tuzin średniej wielkości ciastek o marmoladowym nadzieniu, których najwyraźniej na pikniku zabraknie.
– Jak idziesz, baranie?! Zaraz wszystko wywalisz! – szybko wyłoniła się Lily, z parzącym pośpiechem odbierając jeden koszyk Glizdogonowi. Wydęła wargi i zmarszczyła brwi, wymijając go wyniośle.
Tuż za nimi maszerowała trójka znajomych, prowadząca pogawędkę o niczym szczególnym – tak powiedziano by Lily, gdyż poniekąd dyskusja dotyczyła jej osoby. W żadnym razie nie było to obgadywanie, a gdzie! Syriusz raczej nazwałby to konwersacją na temat dobrobytu przyjaciela, która służy w omówieniu i konfrontacji typowych zachowań, bez jego wiedzy, czyli dla jego dobra!
Lily zamaszyście przycupnęła na kocu i starannie rozłożyła znajdujący się w koszyku prowiant, zgodnie z perfekcjonizmem wrodzonym rudowłosej pani Prefekt. Charlotte przygładziła sukienkę i usiadła obok, pomagając w rozpakowywaniu.
James przybiegł, zwinnie unikając kładącego się na kocu Syriusza i objął Lily ramieniem, uśmiechając się szeroko.
– Będziesz moją idealną Panią domu! – krzyknął. – Już czuję zapach ciast przyrządzanych przez Ciebie na święta!
– Głupek.. – syknęła.
Syriusz zaśmiał się cicho i chwycił soczyście czerwone jabłko, wgryzając się w jego twardy miąższ swoimi bialutkimi zębami. Włożył dłoń pod głowę i wpatrywał się w promienie słońca przedzierające się przez pożółkłe liście dębu.
– Ej! Zaczynacie bez nas?! – Dorcas przystanęła nad Lily i posłała jej mordercze spojrzenie, zaś ruda jedynie wzruszyła głową, jakby w ogóle nie zdawała sobie sprawy z piorunującego wzroku panny Meadowes. Atmosfera szybko zelżała, kiedy tylko tęczówki Dori spoczęły na Charlotte, która akurat gawędziła z Syriuszem.
– Zaraz wracam, dostanie ci się później!
Ann podeszła do Remusa i zaczęła rozmowę na temat jego choroby – głównie zadawała pytania, jakimi dręczy go od samego początku nocnych „eskapad” do Chaty, o których oczywiście nie wiedziała, ale była bardzo ciekawską osóbką.
– A tak dokładnie, to... co to za choroba? – Remus delikatnie poruszył ramionami.
– Dziedziczna, strasznie męcząca.
Nastąpiła chwilowa cisza, kiedy przed wszystkimi stanęła panienka Willie, zaciskając swoje drobne piąstki, zaś zza niej wyłonił się Frank. To właśnie ta chwila, myślała.
– Chciałam... to znaczy, chcielibyśmy wam coś powiedzieć...
Frank chwycił Alicię za rękę i posłał uśmiech w stronę swoich przyjaciół.
– Ja i Alicia, jesteśmy razem! – dodał, uśmiechając się. Wszyscy zerwali się by przytulić świeżo upieczoną parę, choć każdy musiał przyznać – to była tylko kwestia czasu.
– W końcu! – James objął nieco speszoną dwójkę i spojrzał na Lily, mówiąc: – Kiedyś przyjdzie pora i na nas, będę na ciebie czekał po wsze czasy!
– Ależ tak, z pewnością! – odpowiedziała, śmiejąc się perliście. Tymczasem, z grupki przytulających się przyjaciół wypchał się Peter, stając przed wszystkimi.
– Zacznijmy już jeść, dobra?
… co spowodowało kolejny wybuch śmiechu, tym razem jednak, wszyscy zasiedli na kocu w rozgadanym nastroju, podając sobie kubeczki i talerzyki. Jedząc, bezustannie rozmawiali o wszystkim i o niczym, co chwila śmiejąc się na cały Hogwart.
I żyli długo i szczęśliwie...








ʕ•ᴥ•ʔ








... ale na tym nie koniec. Wieczorem, kiedy wszyscy rozeszli się do swoich komnat, grupka dziewcząt siłą wyciągnęła zielonookiego rozczochrańca, który smętnie ciągnął nogę za nogą, co chwilę wzdychając ciężko, jak gdyby chcąc wyrazić swoje cierpienie tą „męczarnią”.
– Och, Merlinie, Lily! – Dorcas podtrzymała swój jasno-żółty śpiwór, odwracając się z karcącym wyrazem twarzy. – Nie wzdychaj tak, tylko chodź!
– Kiedy ja nie chcę!
Dziewczyny odwróciły się w stronę Rudej i posłały jej pełen rozbawienia uśmiech. Miały przeogromną satysfakcję z faktu, że pomimo katorgi, jaką przeżywa Lily, zobowiązała się do babskiego wieczoru z nimi i bez względu na to, że była ich przeciwniczką, musiała to znosić dla swoich przyjaciółek. Po niecałej minucie drogi, wszystkie stanęły przed ścianą z Barnabaszem Bzikiem i trollami. Dorcas puściła swój śpiwór i zaczęła energicznie chodzić wokół ściany, skupiając się na jednej myśli. Kiedy robiła to już po raz trzeci, przed dziewczynami rozpostarły się ogromne drzwi ze wzorzystymi wyryciami w kolorze czarnym.
– No to babski wieczór czas zacząć! – zaśmiała się i pociągnęła Lily za rękaw, uprzednio chwytając jasno-żółte zawiniątko.
– Ojej – mało entuzjastycznie mruknęła panna Evans.
– Nie marudź, Lilka! Będzie fajnie! – Ann wepchnęła Lily do środka i nie odstając od reszty dziewczyn, niemalże pisnęła z zachwytu – Sala była uściśleniem wymarzonego miejsca na tę a nie inną „imprezę”, wszystkie rzuciły się na wielkie, pierzaste pufy i z dziecięcą fascynacją oglądały każdy zakątek pokoju. W międzyczasie, zrzuciły swoje okrycia i paradowały po pomieszczeniu w swoich piżamach. Dywan był miękki i delikatny, zwisające lampiony dodawały nieopisywalnego uroku, i wszędzie walało się masę „pierdółek”, których Lily nie potrafiłaby nazwać.
– Och, świetnie. – Byłoby wprost nadzwyczajnie podejrzanie, gdyby Lily była choć odrobinę zaintrygowana wystrojem wnętrza. Dlatego też bez zbędnego zachwytu i potoku „ochów” i „achów” opadła na liliową pufę, która – trzeba przyznać, była niesamowicie przyjemna. Westchnęła i rozłożyła się, jak kotka na łóżku swojego właściciela. Jak rasowa, ruda kotka!
Minęło pięć minut, nim dziewczyny przestały cieszyć się wyglądem Sali i zauważyły, że jeszcze brakuje trzech Krukonek, których do tej pory żadna nie widziała.
– Lily! Charlotte mówiła, że się spóźni? – zapytała Dorcas, przysiadając obok rudowłosej, gdy ta niechętnie rozchyliła powieki.
– Ach, no tak! Zapomniałam wam powiedzieć, że dziewczyny przyjdą trochę później.
Dorcas podniosła się i wstała na równe nogi.
– Ugh! Czy ciebie już ktoś nie zabił?
Lily uśmiechnęła się, zadziornie marszcząc swój zadarty nosek i skrzyżowała ręce pod głową.
– W razie, gdyby naszła cię taka ochota, uprzejmie proszę o ustawienie się w kolejce.
Obie wybuchnęły śmiechem, dokładnie w chwili, kiedy Ann wydarła się na całą Salę, wołając je do siebie. Dorcas wyciągnęła dłoń w stronę Lily i pomogła jej wstać, a wtedy skierowały się do nawołującej Edanriver.
Usiadły w kółku i rozpakowały przekąski, umieszczając je w miskach.
– Od tych słodyczy stanę się gruba! Dzisiejszy dzień stanowczo nie należy do zdrowych!
– Oj, zamknij się, Ann. Jesteś najchudsza z nas wszystkich. Patyk z ciebie! – Dorcas rzuciła w Ann bryłką o smaku toffi i zaśmiała się, kiedy ta otrzepywała swoją piżamę z przerażeniem w oczach.
– Dori, to moja ulubiona piżama! – oburzyła się i wyjęła różdżkę ze swojej bluzy, usuwając ledwie widoczną plamkę.
Niepohamowany śmiech rozdarł całe pomieszczenie, dziewczyny nawet nie zauważyły, kiedy obok nich zjawiły się Krukonki, siadając w kółku razem z nimi. Charlotte miała na sobie krótką satynową koszulę w kolorze brzoskwini, a bliźniaczki ten sam kombinezon na ramiączkach o jasnych, słonecznych odcieniach. Tylko Lily nie pokusiła się na równie dziewczęcą piżamę. Spojrzała na siebie i potakując stwierdziła, że jej strój w hipopotamy jest o niebo lepszy.
–... i tak właśnie pomalowałam paznokcie Lily na kolor wściekle różowy, była zła, ale bądź co bądź wyglądała uroczo! – opowiadała Dorcas, śmiejąc się co kilka słów. Chwilę później i dziewczyny odnotowały obecność bliźniaczek Ravenwell oraz panienki Cleanblood, a wtedy Alicia wyłoniła się zza Ann z monstrualną kosmetyczką w ręku, i zawołała:
– Czas zrobić się na bóstwo!
Dziwnym trafem, wzrok Alici spoczął na Lily, tylko Lily.
– O nie! Nie, nie, nie!
– Lily! Będziesz wyglądała pięknie!
– Nikt tu nie wejdzie, tylko cię umalujemy, uczeszemy i... – Dori zmierzyła wzrokiem sylwetkę zielonookiej. – ...i przebierzemy.
– Tylko?!
– No Lilcia, z nami nie wygrasz. Nie chcesz chyba, męczyć się z nami całą noc? – Ann uśmiechnęła się złowieszczo i wyjęła z kosmetyczki kilka tubek.
– Jak ktoś się dowie, to pozamieniam was w gumochłony! – mruknęła dziewczyna i usiadła na wyczarowanym przed chwilą krześle.
Wszystkie zabiegi kosmetyczne były dla rudowłosej męką, ale jej przyjaciółką sprawiały ogromną radość. Każda brała w tym udział, czasami nawet dochodziło do przepychanek. Lily sama nie mogła nie uśmiechnąć się, gdy bliźniaczki kłóciły się o to który odcień czerwonej szminki będzie lepszy.
– Ali, jak tam układa się wam z Frankiem? – zapytała rudowłosa.
– Lily! Nie mów nic! Maseczka! – fuknęła Rose.
– Długo jeszcze mam siedzieć z tą mazią na twarzy? Nie mogę już wytrzymać! Nos mnie swędzi!
– Tyle ile będzie trzeba! – prychnęła tym razem Meadowes. – No, ale czekamy na odpowiedź, Ali!
– Jest.. dobrze – uśmiechnęła się zdawkowo Gryfonka znad rudych włosów przyjaciółki. – Lily! Nie jedz maseczki! – krzyknęła, dramatycznie odrzucając dłoń, której palce śmigały po linii żuchwy, gdzie wspominanej mazi było najmniej.
– Dobra jest!
Dori pokręciła głową z dezaprobatą i zmyła różdżką maseczkę z twarzy Lily.
– Ej, no!
– Nie marudź, tylko wstań. Musimy zrzucić z ciebie tę obojnacką piżamkę i włożyć ci coś ładnego – zaświergotała Ann, podczas gdy Ruda z trudem wstała i weszła za kotarę.
Po dłuższej chwili zaciętej polemiki, Luanna złapała za jasno-zieloną, satynową koszulę za połowę ud i wślizgnęła się do Lily, wciskając materiał w ręce dziewczyny.
– Koniecznie ją załóż! Jest idealna, podkreśla twoje oczy i... – ale rudowłosa Gryfonka wcale jej nie słuchała, choć zmagała się z dziwnym poczuciem odmienności i w głębi duszy naprawdę chciała uszczęśliwić swoje przyjaciółki, nawet jeśli miało to oznaczać przebieranki, malowanki i tego typu „babskie zajęcia”, których od zawsze nie lubiła.
Z cichym westchnieniem przyjęła koszulę i przebrała się. Skwapliwie obejrzała się w nowej piżamie i stwierdziła, że nie wie, jakim cudem mogłaby w tym funkcjonować, nie narażając się na obnażanie swoich kończyn.
Drogi Merlinie!, myślała, Jakie to krótkie! Ściągnęła skrawek materiału w dół i leniwie wysunęła się do przodu, skazując siebie i swoją godność na rozchichotane tęczówki dziewczyn.
Ann pisnęła z zachwytu, zwiastując nagłą zmianę atmosfery, w której dało się słyszeć jedynie podniecone dyszkanty Dorcas, Alici, Luanny, a nawet Rose. Charlie nie potrafiła się powstrzymać i mocno przytuliła Lily – czego ta najzwyczajniej nie zrozumiała. Lekko ogłuszona, nie potrafiła się nie uśmiechnąć i – nie zarumienić.
– Wyglądasz w tym jak prawdziwa laska! Współczuję Jamesowi, że nie będzie miał okazji cię w tym zobaczyć! – mówiła Dori, uśmiechając się słodko, jak nigdy dotąd.
– Bardzo dobrze, nim minie koniec tego spotkania ściągnę ją z siebie. – Dorcas załamała ręce, dziewczyny jęknęły.
– Przykro mi! – dodała, śmiejąc się.
Dziewczyny spojrzały po sobie i powróciły wzrokiem ku Rudej.
– Jesteś już prawie gotowa, ale to nie koniec! Czas oddać cię w ręce Charlotte – powiedziała Alicia, zgrabnym ruchem dłoni nakazując zielonookiej usiąść na wcześniej zajmowanym krześle, robiąc miejsce dla niebieskookiej Krukonki, która z delikatnym uśmiechem dotknęła włosów Lily.
– Nie będzie bolało – szepnęła nad jej uchem i wyprostowała się, rozczesując lekko pofalowane kosmyki Rudej. Ta uśmiechnęła się i odchyliła głowę do tyłu, oddychając z ulgą.
– Coś jeszcze mnie czeka?
Brązowowłosa Krukonka zachichotała.
– Zobaczysz!
Luanna i Rose zaczęły kłócić się o błahostkę, i nim można było postrzec, biły się poduszkami, a pierze z ich środka niechętnie unosiły się w powietrzu.
Ann i Dorcas szybko do nich dołączyły, śmiejąc się głośno. Pierz fruwał we wszystkie strony.
Lily zachichotała i obróciła się w stronę Charlotte. Posłała jej rozbawioną minę, jednak w ułamku sekundy zmieniła się ona diametralnie, oczy rudowłosej maksymalnie się rozszerzyły, a Charlie zmarszczyła brwi i zmierzyła zielonooką pytającym spojrzeniem.
– Wiedziałam, że mnie nie zostawicie! – Ruda wstała, teatralnie rzucając się na szyję swojemu wybawicielowi, który zwolnił ją z obowiązku udziału w tej babskiej zabawie, z czego była bardzo zadowolona. Czarnowłosy Gryfon zagwizdał.
– Ruda, puść może już tego Remusa, bo nie ręczę za Jamesa, jeszcze jak jesteś w takim stroju! Muszę przyznać, że prezentujesz się w nim całkiem, całkiem – widok swojej przyjaciółki puszczającej oszołomionego Lunatyka był na tyle zabawny, że Syriusz zaczął podstępnie chichotać, wsunąwszy dłonie w kieszenie spodni.
Pomimo euforii związanej z zaznaniem chwilowej wolności, Lily zdała sobie sprawę, że stoi przed Huncwotami w zielonej halce.
– Miało was tu nie być! – wycedziła cicho przed zaciśnięte zęby.
– Ja tam jednak cieszę się, że tu jestem. – Jeszcze jego tu brakowało! – Nie spodziewałem się, że będzie tak ciekawie.. – rozczochraniec rozpromieniwszy się, dodał: – Może teraz czas na mnie?
Panna Evans złapała to, co miała pod ręką i cisnęła tym w Jamesa – los chciał, że była to szczotka. Gryfon zwinnie schylił się zanim przedmiot zdążył w niego uderzyć. Refleks szukającego.
Wszystkie dziewczyny stały wpatrzone w rudowłosą i stojących przed nią chłopców, szykując się na nadchodzące piekło. Każda z nich była niemal pewna, że rudowłosa zaraz wybuchnie. Nie wiedziały jak bardzo się mylą. Gryfonka faktycznie wybuchła, ale perlistym śmiechem.
– Podobam ci się? – ruszyła w stronę Rogacza, próbując przy tym kołysać biodrami. Chcąc, nie chcąc, wyszło jej to całkiem niedbale i nie udało jej się do końca utrzymać powagi, tak więc, nastąpiła salwa śmiechu, którą sama zapoczątkowała.
Dziewczyny patrzyły się na wszystko zdziwione, kiedy pozostała piątka skręcała się w spazmach niepohamowanego śmiechu. Pierwsza ocknęła się Dorcas.
– Co wy tu robicie?! – z miną bardzo poważną stanęła z założonymi rękoma przed niechcianymi gośćmi. – Chyba wyraźnie wam mówiłyśmy, że to BABSKI wieczór. Nie zmieniliście płci, co?
– Och, Dori, Dori. Właśnie dlatego tu przyszliśmy. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji – opanowawszy się, z lekkim uśmiechem, odparł Syriusz.
– No właśnie! Lily w takim stroju! No poezja – Rogacz wyprostował przekrzywione okulary. Nim się zorientował znajdowały się na starym miejscu na skutek kuksańca od płomiennowłosej Gryfonki. – Auu! No co, Liluś? To nie zdarza się codziennie!
– Idę się przebrać – oznajmiła rudowłosa, a wstając pchnęła podnoszącego się Jamesa, który w wyniku z tym ponownie opadł, choć nie mógł się powstrzymać przed obserwacją każdego ruchu swojej mon-amour.
– Nie! – zdążył wykrzyknąć chłopak, ale ta już zniknęła za kotarą. – Mam teraz takie marzenie – dodał po chwili, wstając. – A zaraz! – uśmiechnął się przebiegle. – Jaki zbieg okoliczności! Jesteśmy w Pokoju Życzeń! – posłał Syriuszowi znaczące spojrzenie i szepnął: – No, więc chciałbym, żeby tak kotara…
– Nie kończ! – zza zasłony warknęła Lily, wyrzucając zieloną piżamkę.
– Zostawię sobie na pamiątkę. Będzie na naszą noc poślubną!
– Ty i ta twoja bujna wyobraźnia! – stwierdziła rudowłosa z uśmiechem, siadając obok chłopaka. Przebrana w strój w hipopotamy.
– Gustowna piżamka, Lily – zaśmiał się Remus zajmując miejsce obok siedzącej nieopodal Luanny.
– No cóż. Jak się już tak rozgościliście to chyba nie będziemy was wyganiać – powiedziała Charlotte podchodząc do Łapy.
– O to, to! Ty to nie głupia jesteś, panno Cleanblood – zachichotał Syriusz. – To imprezę czas zacząć – mruknął, biorąc pod rękę uśmiechniętą Krukonkę i ruszył wraz z nią do reszty przyjaciół. – Mamy wskoczyć w piżamki? – zapytał, opadając na miękką pufę, a nogi kładąc na stoliczek, który właśnie się pojawił.
– Obejdzie się, Black – odparła Charlie biorąc do ręki jedno z czekoladowych ciastek, uprzednio zajmując miejsce obok.
– No to co teraz będziemy robić? – wtrącił Peter.
– No wiesz Glizdogonie – malowanie paznokci, obgadywanie, robienie listy najprzystojniejszych chłopaków, na której zawsze się znajduję… – wyliczał Syriusz.
– Znawca z ciebie, Łapciu. Mam nadzieję, że nam nie zrobicie tego samego co Lily – zachichotał Remus.
– Uwierz, nie chciałbyś przeżyć tego co ja. Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym tego! – rudowłosa stanęła nad przyjacielem i uśmiechnęła się chytrze. – Chociaż… Regulus w warkoczach…. To byłoby ciekawe.
– Albo Smark w różowej halce – zaśmiał się James, a po dłuższym zastanowieniu dodał: – Tak, to dałoby się zrobić.
– Myślisz o tym co ja? – zapytał Syriusz, szepcząc prosto do ucha Jamesowi
– O tak! – obaj krzyknęli, przybijając piątkę.
– Och, czyli w gruncie rzeczy, osobą podającą wam niewinne szkice pomysłów, jest nasza Pani Prefekt? – zachichotała Charlotte.
– Uwierz, Lily to niezłe ziółko. W połączeniu z tymi dwoma wcielą swój plan w życie szybciej niż myślisz – odpowiedział Remus. – To Huncwoci – uśmiechnął się.
– Przyznam, że jesteście od jakiegoś czasu bardzo grzeczni – porozumiewawczo mrugnęła do nich Ann.
– Grzeczni? Ostatnio obrzucili łajno-bombami lochy, co w gruncie rzeczy, było całkiem udane – powiedziała Alicia przypominając sobie minę woźnego i zaśmiała się, słodko marszcząc nosek.
– Właśnie wtedy miałaś swój ostatni szlaban, Lily.
– Nie powinnam go dostać. Rzuciłam tylko raz, bo mi Peter kazał – mruknęła.
– Wyrwałaś mi ją z ręki – odburknął chloral, a dziewczyny zachichotały.
– Nie moja wina, że nie mogłeś porządnie trafić – uniosła się rudowłosa, ledwie opanowując śmiech.
– Pech chciał, że akurat, jakimś cudem znalazła się tam nasza ukochana opiekunka!
– To był piękny dzień – rozmarzył się James – Ślizgoni cali byli w łajno-bombach. No, piękny widok!
– Jesteście niemożliwi! – stwierdziła Char, śmiejąc się dźwięcznie.
– O tak! Niemożliwie przystojni, niemożliwie inteligentni…
– Nie wymieniaj aż tyle, Syriuszu. Zostańmy przy tym pierwszym – Krukonka przerwała mu, nie zaprzestając uśmiechu, bo choć nie było to zbyt kulturalne z jej strony, nie ważyło się na równi z tym, co odczuła później. Może to ze zmęczenia, a może za dużo się działo, Charlotte pokrótce uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała.
– Wiesz, Charlotte, schlebia mi, że uważasz mnie za przystojnego, chociaż muszę przyznać, że sam o tym dobrze wiem, ale ranisz moje uczucia uważając za mało inteligentnego! – chłopak teatralnie położył rękę na ramieniu dziewczyny, a drugą złapał się za serce. – Jestem bardzo wrażliwy. Nie wiem jak uda ci się mnie teraz przeprosić.
– No, Char. Muszę przyznać rację Syriuszowi – pokiwała głową Rose i posłała Łapie współczujące, ale pełne rozbawienia spojrzenie.
– Teraz... – westchnął. –... to nawet buziak nie wystarczy.
– O, to jest już z nim naprawdę źle. Zwykle to załatwia sprawę – zaśmiał się Lunatyk.
Charlotte zaśmiała się cicho, stawiając czoła spojrzeniu Łapci.
– Pozostaje mi tylko błagać o wybaczenie – stwierdziła.
Syriusz otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale właśnie w tej chwili James musiał zacząć użalać się nad sobą:
– Ty też, tak bardzo mnie ranisz, Liluś. Nie wiem jak ja to przeżyję! – Gryfon położył się na kolanach rudowłosej i jęczał, jak bardzo boli jego serce. – Jednak, myślę, że jak się ze mną umówisz to ci wybaczę.
– Głupek! – zaśmiała się Lily i strąciła go z kolan.
– To może chociaż buziak? – zapytał z nadzieją, ale Ruda jedynie zmierzyła chłodnym spojrzeniem. – W policzek? – ciągnął.
– Lily, popatrz na jego minę. Chyba mu się nie oprzesz! – powiedziała rozbawiona Alice.
Gryfonka cmoknęła uradowanego chłopaka w policzek.
– Tylko mnie teraz o coś poproś! – zagroziła.
James wyszczerzył się i dodał:
– Chciałem prosić o rękę, ale jednak z tym poczekam.
Kiedy wszyscy śmiali się z głupoty przyjaciela Syriusz schylił się do Char i niechybnie muskając ustami jej ucho, szepnął:
– Serce nadal mnie boli. Zgłoszę się kiedyś po wynagrodzenie.
Rozmowy nie ucichły ani na trochę, nawet Peter rozgadał się na dobre. W końcu, chłopcy zażyczyli sobie śpiwory, które zaraz się pojawiły i, jak można się było domyślać James rozłożył swój tuż obok Lily. Nastała długo oczekiwana ciemność.
Gdy dziewczyna już zasypiała Rogacz szepnął jej do ucha:
– To był miły wieczór.
– Tak, idź już spać, Rogasiu.
– Już niedługo się ze mną umówisz, Lily.
Zielonooka uśmiechnęła się w ciemności, odsłaniającej blask jej tęczówek.
– Śpij już.
Wszyscy zasnęli z uśmiechami na twarzy. Cieszyli się, że mogą spędzać ze sobą tyle czasu. Doskonale wiedzieli, że największą i najsilniejszą magią jest przyjaźń no i…
miłość, ale o tym mieli się dopiero przekonać.






piątek, 18 października 2013

Ogłoszenie#4

Cześć! To nie jest jeszcze nowy rozdział, ale nie zawieszamy też bloga. Co to, to nie! Nie mogłybyśmy go zostawić. Mogę śmiało obiecać, że doprowadzimy go do końca. Nie wiem kiedy, ale kiedyś na pewno.
Obie doskonale wiemy, że  notka nie pojawia się już baaardzo długo, ale winę śmiało możemy zrzucić na szkołę i masę innych rzeczy.
Oto co chciałam Wam przekazać:
Moi Drodzy! Praca wre!
Rozdział pojawi się najpóźniej w poniedziałek wieczorem.

Serdecznie pozdrawiam i po raz kolejny dziękuję w imieniu swoim i Charlotte tym, którzy czytają nasze wypociny,
Lily :)


sobota, 7 września 2013

Ogłoszenie #3

Cześć!W końcu udało mi się znaleźć chwilę, żeby zajrzeć na bloga. Zabieram się do tego od tygodnia, a  mam Wam do przekazania kilka mniej lub bardziej istotnych informacji. Oto one:

1. Dodałyśmy stronę Liebster Award. Serdecznie dziękujemy za nominacje :* W najbliższym czasie znajdą się odpowiedzi na pytania zadane przez Caroline. Razem z Charlotte ciągle narzekamy na brak czasu spowodowany sprawami rodzinnymi i oczywiście szkołą.

2. Jesteśmy w trakcie pisania nowego rozdziału. Mamy nadzieję, że pojawi się on w ciągu dwóch tygodni.

3. Od tej pory jestem adminem Kochając Huncwotów. Charlotte niedawno założyła swojego bloga, ale nie zamierza opuszczać tego opowiadania. Rozdziały dalej piszemy razem. Jestem z niej bardzo dumna! Char ma wielki talent, którego nie może zmarnować.
Serdecznie zapraszam  na jej bloga. Niedługo pojawi się tam pierwsza notka :)
Becomes the color

4. Postanowiłyśmy razem z Charlie, że będziemy pisać posty w osobie 3. co już z początku było najlepszym wyjściem. Wciąż jesteśmy amatorkami, dopiero zaczęłyśmy i mam nadzieję, że to dobra wymówka na nasze niezdecydowanie. Poprawimy wszystkie rozdziały, po kolei.


To tyle z ważnych informacji.
W imieniu moim i Charlotte chciałabym Wam jeszcze ogromnie podziękować za wszystkie komentarze  i miłe słowa. Wiele one dla nas znaczą, dodają chęci do pisania. Wiemy, że mamy dla kogo tworzyć to opowiadanie. Chociażby dla tych kilku osób, które czytają nasze wypociny. Bardzo, bardzo dziękujemy :*

Serdecznie pozdrawiam,
Lily :)


środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział Siódmy

EDIT: 09.09.13r.

Znów zwlekałyśmy niesamowicie długo, gorsze czasy, tak to nazwijmy. Osobiście uważam, że rozdział wyszedł stosunkowo słabo, ale nie śmiałyśmy zwlekać z dodaniem go jeszcze dłużej.
Także, miłego czytania! ^_^

Dodatek od Charlotte: Jak mniemam zauważyliście, że zmieniłyśmy zdjęcia bohaterów, zaś Charlotte została całkowicie odmieniona. Przepraszam z tego powodu, trochę to miesza, no, ale lepiej teraz, niż później >_< Doszłam do wniosku, że stara Char nie miała w swoim wyglądzie tego "czegoś", co dopasowałoby ją do magicznej aury Hogwartu. Powiedzmy. 

***

Odgłos cichych kroków roznosił się echem po korytarzu, było tak pusto, że nieco zaspana Gryfonka całkiem mimo woli wyobraziła sobie toczącego się biegacza stepowego, jak w westernach, kiedy heroiczny rewolwerowiec wkraczał na teren zabudowany, podejrzliwie opustoszały, a wtedy znienacka wyskakiwali bandyci z opaskami na prawym oku i dwoma pistoletami. Na jej szczęście, zamiast groteskowych oprychów zastała kilkunastu uczniów czekających pod drzwiami sali, w której odbędzie się pierwsza lekcja - Transmutacja. Jakby tego było mało, fart rudowłosej nie ograniczył się jedynie do ulgi po fakcie, że straszne opracowanie, o którym było teraz głośno, skończyła już w dzień, w którym je zadano. Dodatkowo bieżącą lekcję spędzić miała w towarzystwie Krukonów, a miała głęboką nadzieję, że spotka się z Charlotte, w końcu, już od wczorajszego obiadu nie widziała jej nigdzie, choć szukała kawałka panienki Cleanblood po całym Hogwarcie, i wysłała jej nawet sowę.
Zero odpowiedzi.
Powinna była się martwić, ale po dłuższym czasie milczenia z jej strony, odpuściła, wiedząc, że najwyraźniej jej przyjaciółka nie chce, by jakikolwiek kontakt zaistniał.
Opiekun Domu, a także niezastąpiona nauczycielka (drugiego) ulubionego przedmiotu zielonookiej zjawiła się minutę później, dokładnie o czasie, a wtedy z postawą godną tytułu Mc-sztywna-jak-spetryfikowany-kot-Gonagall zaczęła wpuszczać wszystkich do sali.
Rozglądając się u progu klasy i przygładzając swój żółto-czerwony krawat natrafiła na falujące brązowe kosmyki, błękitne oczy, i herb Ravenclaw wyszyty na czarnym jak sadza żakiecie. Charlie poprawiła niebieską spódniczkę w kratkę i pospiesznie weszła do sali, uprzednio posyłając Lily śpiący uśmiech.
Idąc z dumnie podniesioną głową rudowłosa przyjmowała wizje wspominanej zemsty, przygryzając wargę obmyślała słowa, którymi wypróbuje się wykaraskać z winy. Huncwoci nie dają sobą pomiatać, tak więc nie mogła być pewna, czy w ten sposób nie zapoczątkuje chęci odwetu czwórki rozrabiaków, w skrócie, zemsty zemsty.
Grzecznie usadowiła się w ławce, z pozornie wymalowaną miną i z niecierpliwością patrzyła na zegar, który zdawał się drzemać zupełnie jak reszta klasy. Westchnęła dokładnie w tej samej chwili, w której przysiadła się Dorcas z rozpiętym sweterkiem i gumą w buzi.
- Gdzie Huncwoci? - szepnęła.
- Nie pytaj.. - odparła tajemniczo Lily, zadzierając nos do góry. Mimowolnie wsłuchała się w wykład McGonagall, jej mowa stawała się mniej nużąca, akurat wtedy, kiedy drzwi gwałtownie otworzyły się, a w nich stanęło pięć sylwetek zniesmaczonych uczniów.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale naprawdę nie było to naszą winą - jako pierwszy głos zabrał Remus, podchodząc bliżej do nerwowo stąpającej Minerwy.
Peter z przestraszoną miną zasiadł na krześle w końcu sali, jeszcze tylko brakowało, żeby zaczął gwizdać, z miną w stylu niewiniątka.
- Co to za spóźnienie, panie Lupin? - nauczycielka nie była zadowolona i wcale tego nie kryła, ciskając błyskawicami w stronę spóźnialskich.
- Tak jak powiedział Remus, to nie było z naszej winy.. - zaczął Black, ale ta mu przerwała:
- Siadajcie już i.. ściągnijcie te śmieszne czapki. Jeśli to kolejny wasz wybryk będę gotowa zająć się punktacją Gryffindoru!
- N-Nie możemy.. pani profesor.. - wyjąkał James, zaciskając palce na wciąż niedopiętej koszuli, na co zwróciło uwagę parę, o ile nie większość, dziewcząt. Tymczasem, w odłegłym kącie klasy rudowłosa wredotka zaczęła cichutko chichrać pod nosem.
- Bez gadania, bo dostaniecie szlaban! Słyszałam, że pan Filch potrzebuje pomocy przy oporządzaniu lochów! - nauczycielka była nieugięta.
W momencie, kiedy Syriusz i James ściągnęli nakrycia głowy, połowa klasy wybuchnęła głośnym śmiechem, zaś druga, czyli dziewczyny, wydała z siebie oburzony jęk, co znaczyło coś w stylu „Nawet teraz wyglądacie bosko!”
Lily pokładała się ze śmiechu, a Dorcas zawtórowała, przyjacielsko poklepując ją w plecy, coś jakby gratulując dobrego pomysłu. Najwyraźniej domyśliła się, kto zadał im tę krucjatę.
- Panie Black, panie Potter, jak mam to interpretować? - zapytała opiekunka Gryfonów, a kąciki jej ust nieznacznie się podniosły, mogłabym przysiąc, że w duchu śmiała się jak reszta klasy.
Zielonooka słyszała słowa obijające się echem w swojej wyobraźni:
„Weź sobie ciasteczko, Evans”
Zarówno Łapa, jak i Rogaś skrzywili się, jakby dostali sklątkami tylnowybuchowymi w twarz.
- Przecież nigdy w życiu nie przefarbowałbym włosów na różowo.. - wymamrotał James, spuszczając głowę, jego palce pobielały od kurczowego ściskania koszuli. Syriusz dodał ciche „Błękitne warkoczyki nie służą mojej reputacji” i zesztywniał, wciąż stojąc jak do baczności. Pani McGonagall nakazała ciszę, zwracając się do rozbawionej klasy.
- Usiądźcie już - burknęła, choć jej głos brzmiał raczej jakby nie mogła wstrzymać dłużej złowieszczego chichotu. Usiadła przy swoim biurku i z całych sił skupiła uwagę na pergaminach.
- Pani profesor, a nie mogłaby pani nas odczarować? - zapytali niemalże jednocześnie, nie kryjąc naiwnej nadziei, czającej się w nutce ich desperacko potulnych głosów.
- Panie Lupin, proszę to zrobić. Nie wiem dlaczego nie obeszło się z tym wcześniej - bąknęła, kartkując strony opasłego tomu Transmutacji.
- Próbowaliśmy, ale to wyjątkowo mocne zaklęcie.. - nieśmiało wtrącił Lunatyk, w głębi duszy przeklinając swoje niedostateczne umiejętności.
Śmiechy już ucichły, jednak gdzieniegdzie dało się słyszeć ciche parsknięcia, mieszane z tłumionym chichotem.
- Proszę o spokój! - krzyknęła, podnosząc wzrok i powróciła do skazańców:
- Zostajecie po lekcji.
Obaj jęknęli, spuszczając ręce.
- Ciekawe, kto to zrobił. - szepnęła Dorcas, kiedy chłopcy zasiadali w ławkach.
- Nie mam pojęcia.. - po wypowiedzeniu tych słów z preofesjonalnie udawaną powagą, Lily zaczęła chichotać, wwiercając swoje spojrzenie w dwójkę ofiar poprzysiągniętej zemsty.
Do końca wszystkich lekcji wyśmienity humor Gryfonki utrzymywał się dokładnie tak, jak w święta, pomimo faktu, że już po Transmutacji różowe włosy Rogasia i błękitne warkocze Łapy zniknęły, i nie było już się z czego śmiać. Za sprawcę chciano uznać Petera, który niby obraził się za zjedzenie ostatniego opakowania Fasolek Wszystkich Smaków, ale przecież jego siły nie przewyższały żadnego z nich, więc nie mógłby rzucić takiego zaklęcia. Jednakże, ani przez chwilę nikt nie pomyślał, że to mogła być Ona.
Dorcas podstępnie szturchnęła bok rudowłosej, nachylając się nad jej uchem, po czym powiedziała:
- Idziemy teraz do dormitorium, odrobimy lekcje i trochę pogadamy - w jej ustach nie było to ani twierdzeniem, ani pytaniem, a rozkazem pobrzmiewającym w uszach.
Cała Dori.
Zielonooka kiwnęła głową i ruszyła wraz z przybyłą trójką przyjaciółek do Domu, po drodze omawiając ekstremalnie nudną lekcję profesora Binnsa.
- A teraz, rudzielcu, powiedz, dlaczego skatowałaś tak tych biednych przystojniaczków? - Lily usadowiła się na ziemi plecami opierając o łóżko i zajęła się stosem zadań, zaś Dori usiadła naprzeciwko, krzyżując nogi w ten, turecki sposób.
- Nie wiem o co ci chodzi.. - burknęła, odargniając swoje włosy do tyłu. - Róbmy już te zadania! - w ten oto sposób, nabierając wprawy w skutecznych unikach, Lily przybrała chytrawy uśmieszek.
- Oj, nie, nie. Najpierw nam wszystko opowiesz. - Ann leżała brzuchem na puchatym dywanie, rozwiązując czarodziejskie krzyżówki, zamiast choć raz zaglądnąć do podręczników. Rudowłosa podniosła się znad książek i przeniosła swoje ciało na łóżko.
- No dobra, słuchajcie i nie próbujcie mi przeszkadzać… - zaczęła swoją opowieść i nie szczędziła szczegółów, tak więc, jak tylko doszła do pocałunku wszystkie zaczęły zadawać ożywione pytania typu:
 „Podobało ci się?”, „Jak on całuje?”, „Mój boże, doszliście już do drugiej bazy?!”
- DAJCIE MI DOKOŃCZYĆ! - dziewczyny zamilkły, zaś Lily ciągnęła dalej. Gdy skończyła odezwała się Ann:
- Mi to się wydaje, że James ci się po prostu podoba - stwierdziła, a dziewczyny zaczęły szeptać, popierając jej zdanie.
- Nie wydaje ci się, Ann. To widać gołym okiem! - powiedziała Dorcas, posyłając zielonookiej jeden z tych jej spojrzeń, mówiących „Przejrzałam cię i skopię ci tyłek, jeśli nie przestaniesz łżeć”.
- Och, przestańcie. Przecież wiecie, że my się tylko przyjaźnimy. Jest dla mnie jak brat.
- No jasne.. przyjaźnicie się tak samo jak Alice z Frankiem - prychnęła Ann, a Alice wydała z siebie zduszony jęk, podnosząc głowę znad stosu zadań domowych.
- Ej! – Lily rzuciła w stronę Edanriver pluszową poduszką-misiem i całkiem świadomie wywołała długą wojnę na poduszki, którą, oczywistka, wygrała. Dziewczyny głośno oddychały, kiedy opadły na łóżko i zaśmiały się, zsuwając się na podłogę.
- I co teraz powiecie?
- Skąd ty bierzesz tyle siły, Lily? - Alice pokręciła głową ze śmiechem - No dobra, trzeba robić te zadania. Same się nie zrobią!
Po wydaniu cichych jęków w formie protestu, dziewczyny słusznie siadły do książek. Zostało już tylko wypracowanie na Astronomię i Obronę Przed Czarną Magią, o których Ruda zapomniała całkowicie. Wszystkie inne prace domowe zrobiła, kiedy tylko je zadano.
Pilna uczennica z tej Lily, a jakże!
- Lilka, Alice, pomóżcie! - Ann i Dorcas miały dość. Wszystkie siedziały już tak półtorej godziny. Lily właśnie skończyła pisać i zabrała się do kolejnego wypracowania na Transmutację, wolałaby tego nie zostawiać na później.
- Nie marudźcie! - Alice była w swoim żywiole, bo w końcu mogła godzinami robić zadania. Najpilniejsza uczennica w całej szkole, którą bardzo trudno oderwać od książek, ale jeśli już tak się zdarzyło to nie chciała do nich wrócić.
Czysta logika!
Na Transmutacji omawiano dziś animagów. O tym było też zadanie.
Zaraz..
- To dziś - wymamrotała Lily.
- Co jest dziś? - zapytały zaskoczone dziewczyny niemal chórem, z umiejętnością godną bliźniaczek Ravenwell.
- Nie, nic. Znaczy… znowu nie będzie mnie dziś w nocy. No wiecie sprawy Huncwotów… Emm.. Chłopcy planują dowcip i chcą, żebym im pomogła. - Jak ona nienawidziła okłamywać przyjaciółek!
- Znowu? Miałam nadzieję, że dziś spędzimy wieczór razem - Ann westchnęła.
- Bardzo was przepraszam, ale już im obiecałam. Przysięgam, że niedługo cały wieczór będzie zarezerwowany wyłącznie dla was - Lily przytuliła się z dziewczynami, szeptając coś o każdym wymyślonym pomyśle.
- No cóż.. nie będzie łatwo nam to wynagrodzić - powiedziała Alicia.
- Myślę, że babski wieczór w ten weekend, w Pokoju Życzeń wystarczy. I nie próbuj się wymigać! - Dorcas pogroziła palcem przed nosem dziewczyny. Każda z nich wiedziała, że zgrozą dla Lily było marnowanie wieczoru na malowanie paznokci.
- No dobrze, ale.. nie będziecie miały nic przeciwko jak nasze Krukonki też przyjdą?
- No coś ty! - dziewczyny oburzyły się, jak gdyby byłoby to czymś niemożliwym. Darzyły ogromną sympatią przyjaciółki Char i ją samą, zawsze podobała im się ich postawa, nienaganna, pełna gracji, Lily mogłaby się założyć, że podobałaby im się nawet, jeśli miałyby na sobie worek z ziemniaków i durszlak na głowie. Nie sądziła, by się do tego przyznały, ale w pewnym stopniu zawsze chętnie o tym mówią. Krukonki miały coś w sobie, że były wzorem dla każdej dziewczyny, swego rodzaju autorytetem.
Prawie każdej. Rudowłosa ścigająca w drużynie Gryffindoru nie miała pojęcia, o co w tym chodziło.
- To jesteśmy umówione na jutro! Będzie cudownie! - Ali klasnęła w dłonie i zwróciła się do Dorcas, i Ann:
- Wracamy do pracy! Nie jęcz tak, Ann tylko pokaż  mi to swoje wypracowanie.
- Kocham cię, panno Willie! - krzyknęła uradowana Edanriver, wskakując na swoje łóżko.
Wszystkie wróciły do pracy, a jedynie rudowłosa za nic w świecie nie mogła się skupić. Myślała tylko o jednym - dziś pełnia. Jak co miesiąc będzie świadkiem tego, jak jeden z jej najlepszych przyjaciół cierpi, odbywając tę drastyczną rutynę.
Razem z Jamesem, Syriuszem i Peterem bardzo chciała mu pomóc, kiedy tylko się o tym dowiedziała. Był na to tylko jeden sposób.
Musieli zostać nielegalnymi animagami. Musieli? Całym sercem, chcieli. Nie było im w zwyczaju, zostawiać tak swojego przyjaciela. Przez kilka lat zaciekle ćwiczyli. Dzień, w którym udało im się zmienić pamiętała jak dziś, radość jaka ją ogarnęła przyćmiła wszelkie myśli o konsekwencjach. Tak właśnie być powinno.

W pustej sali dało się słychać podniesione głosy piątki uczniów. 
- Teraz nam się uda! Musi nam się udać! - czworo z osób zaczęło szeptać pod nosem jakieś formułki zaklęć. Nie trwało to długo, kiedy w klasie pojawiły się trzy dzikie zwierzęta. Po pomieszczeniu krążył duży, czarny pies, jeleń i łania. 
- Peter! Postaraj się bardziej! - zdała się mówić zielonooka łania, tymczasem, jedynie tupnęła malutkim kopytem, usiłując przekazać ową wiadomość do przyjaciela.
- Robię, co mogę! Nie naciskaj tak, bo zaczynam się wtedy denerwować. - odarł piskliwym głosikiem grubiutki młodzieniec, nerwowo usiłując zdobyć się na czyn godny swoich towarzyszy. Płomiennie szeptał formułkę, nie zaprzestając starań, zaś czarny pies prychnął, siadając na zimnej posadce. 
Jeleń z pokaźnym porożem podszedł do łani i szturchnął ją w zad, na co ta, zdenerwowana, odwróciła się gwałtownie, kręcąc łbem.
- Już! Już mi wychodzi! Coś się udaje.. To.. - zanim Peter zdążył skończyć, na jego miejscu pojawił się szczur, z wściekłą sierścią i długim ogonkiem, ciągnącym się za jego czarnym tułowiem.
Nastała chwila ciszy. Zarysy ludzkich osobników na nowo pojawiły się na miejscu.
- Udało nam się! Nie wierzę! W końcu się nam udało! - niemalże krzyczał Syriusz, rozdziawiając buzię z podekscytowania.
- Jesteśmy animagami! - powiedział James, dyszkantem podobnym do podnieconego głosu Luanny.
- Trzeba powiedzieć Remusowi. Jutro jest pełnia. Na wszelki wypadek spróbujmy zmienić się jeszcze raz! - powiedziała dziewczyna i, jak na zawołanie wszyscy zaczęli szeptać formułki zaklęć, tym razem, o wiele spokojniejszym głosem.

- Lily! Wylałaś cały atrament! Lily! Żyjesz?! - Dorcas szarpnęła Lily za ramię, orzeźwiając jej zatracony wzrok, zagubiony gdzieś w przestrzeni pokoju. Zielonooka rzuciła „chłoczyść” i bez słowa wróciła do pisania wypracowania.
Uśmiechnęła się.

- Lunatyku! Chodź szybko i nie marudź! - rudowłosa dziewczyna zaciągnęła protestującego prefekta do  nieużywanej klasy. 
- Co wy znowu kombinujecie? - zapytał chłopiec na widok Jamesa, Petera i uśmiechającego się Syriusza.
- Postanowiliśmy ci pomóc. Długo się staraliśmy i w końcu nam się udało! - czarnowłosy młodzieniec puścił oko do reszty i krzyknął:
- Na trzy!
- Raz!
- Dwa..
- Trzy! - na te słowa rozniósł się stłumiony odgłos wielu szeptów, który szybko przemienił się w jednosekunowe trzaśnięcie, co towarzyszyło pojawieniu się czterech imponujących zwierząt, no, może z wyjątkiem tego małego, najwidoczniej chorego na wściekliznę, grubego szczura.
Remus przyglądał się, jak jego przyjaciele ponownie przybierają postać ludzką, śmiejąc się i gratulując sobie nawzajem.
- I jak? Podoba Ci się niespodzianka? - rozczochrany chłopak wyszczerzył zęby.
- Teraz w czasie pełni nie będziesz już sam - dodała dziewczynka.
- Wy… chyba nie chcecie powiedzieć, że będziecie mi towarzyszyć w pełnie.. - wydukał zdumiony wciąż Gryfon.
- Oczywiście, że tak. Nie po to ćwiczyliśmy tyle lat, żebyś teraz nam tu zrzędził! - zaperzył się młody Black.
- Nie pozwolę, żebyście się narażali!
- Nie jesteś przecież groźny dla zwierząt. Zrobiliśmy to dla ciebie i teraz nie masz już wyjścia. Ty zrobiłbyś dla nas to samo! - zielonooka podeszła i przytuliła chłopaka. Reszta zaraz uczyniła to samo. Oczy Remusa Lupina zaszkliły się, ukazując perłowo-białe przebłyski na piwnych tęczówkach.
- Rany, dziękuję wam. Jesteście najlepszymi przyjaciółmi na świecie - szepnął.
- Nie ma sprawy, Remusie! - usłyszeli piskliwy głos grubaska, który przytulał najmocniej pozostałą czwórkę, uśmiechając się radośnie.

- No! Ja już skończyłam! - Rozległ się donośny okrzyk Ann, która z ulgą odetchnęła, pytając Lily, jak idzie. Ta odchrząknęła i podniosła się łokciami, siadając i przecierając sobie oczy.
- Uhm, już kończę - odparła, wzdychając cichutko i rozejrzała się po pokoju zaspanym wzrokiem.
- Co się stało? Jesteś jakaś oderwana od rzeczywistości. - Zielonooka zdobyła się na szeroki uśmiech i posłała go dociekliwej Ann, która dopytywując Rudą, rytmicznie tupała nogą.
- Spokojnie, przypomniało mi się coś tylko, ale to nic złego - zaśmiała się, odgarniając rudy kosmyk za ucho.
- Zgłodniałam przez te zadania! - jęknęła panna Meadowes, opadając na swoje łóżko twarzą w poduszki.
- Robisz się jak Peter! Dopiero był obiad! - Ożywiona sprzeczkami współlokatorek rudowłosa dokończyła swoją pracę, by móc zasiąść obok Alici i związać sobie włosy niemagiczną gumką.
- Nie tak dopiero Alicio! Tylko trzy i pół godziny temu. Jak zajmujesz się lekcjami to chyba tracisz poczucie czasu! - zachichotała Ann, wygodnie siadając na podłodze u boku Lily.
- I chyba nie tylko kiedy robi zadania. Ostatnio nasza Al zaczęła coraz później przychodzić do dormitorium. Taka pilna uczennica! Ciekawe co cię tak zatrzymuje, kochana - Dori zapomniała już o swoim głodzie, natrafiając na godny temat do ploteczek.
- Albo raczej „kto”! - dodała Lily i znacząco poruszyła brwiami, ofiarowując drobniutkiej Willie kuksańca w ten jej drobniutki bok.
Do tej pory radosna blond prymuska zarumieniła się, złapała pierwszą lepszą książkę i chyba zamierzała udawać, że ją czyta, żeby ukryć rumiane policzki.
- Nie męczmy jej już. Chodźmy do Pokoju Wspólnego! - zarządziła Ann, żwawo podnosząc się z miejsca.
Willie podniosła głowę znad książki, którą niechcący złapała na odwrót, robiąc wielkie oczka do dziewczyn.
- Frank spytał mnie wczoraj czy będę jego dziewczyną no, a ja… zgodziłam się - Alicia powiedziała to tak szybko, że trudno było ją zrozumieć. Rumieńce na jej policzkach były jeszcze większe niż przedtem. Dziewczyny ochoczo rzuciły się, by jej pogratulować.
- Ale proszę, nie mówcie na razie nikomu! - błagalnym głosem rzekła blondynka, a jej mina przybrała na tyle przestraszony wyraz, że kompletnie mimowolnie wywołał u reszty potężny chichot.
- Słowo Huncwota - powiedziała, śmiejąc się Dorcas, a pozostałe, idealne przyjaciółki, zaraz do niej dołączyły. Leżały na podłodze i śmiały się do łez, nie wspominając o buraczanym odcieniu skóry Alici, która bezskutecznie próbowała je uciszyć.
Tak zastali je Syriusz i słabo uśmiechający się Remus.
- Wybaczcie, że przeszkadzamy tę jakże ciekawą.. zabawę, ale nie zechciałybyście pójść z nami na spacer i skorzystać z ostatnich ciepłych dni tego roku? - Black posłał dziewczynom zachęcający uśmiech i wsunął dłonie do kieszeni spodni, w których trzymał średniej wielkości zawiniątko.
Wszystkie przytaknęły.
- Zejdźcie na dół, a ja poszukam sweterka! - Lily rzuciła się w stronę zagraconej szafy, rozwalając starannie poukładane ciuszki Alici, czego na szczęście nie widziała. Dogoniła Syriusza i dziewczyny przy schodach.
- Jak wam udaje się tu wchodzić? - zaciekawiła się Ann, marszcząc brwi.
- Tajemnica Huncwota.
Prędko zeszli do Pokoju Wspólnego, gdzie czekał na James, Peter i odwrócony tyłem Remus. Posyłał dziewczynom przyjazne uśmiechy, jedynie jego oczy zdradzały prawdziwą mizerność stanu, w jakim się znajdował.
Kiedy tylko wyszli z wieży skierowali się na błonia i jak zwykle zasiedli pod ich dębem. Chłopcy zaczęli grać w Eksplodującego Durnia, Lily chwilę gadała z Ann i Dorcas, ale zaraz dołączyła do Huncwotów, szczerząc się przy każdej wygranej.
Dziewczyny szeptały coś do Ali, a ona ciągle się rumieniła, przybierając speszoną minę. Ruda pokręciła głową ze śmiechem. Nie mogły dać jej spokoju, bo musiały wiedzieć wszystko. Biedna Alicia.
- Cholera, Lily jak zawsze oszukuje! Nie gram z nią! - zaczął krzyczeć Syriusz z miną wściekłego dzieciaka, mierząc w zdezorientowaną dziewczynę palcem.
- Oj, Łapciu… nie moja wina, że zawsze przegrywasz.
- Ale ty oszukujesz! Gramy w coś innego! - krzyknął, po czym spokojnym tonem zwrócił się do Petera:
- Glizdek, biegnij po karty. - Pettigrew posłusznie wstał i pobiegnął w stronę zamku, ówcześnie potulnie kiwając głową. Czekali dość długo, choć wiadme było, że chłopak starał się być jak najszybciej.
- Kto rozdaje? - spytała zielonooka, kiedy po kilkuminutowej naradzie mędrców zadecydowano, w co grają.
- Ja, bo zaraz znowu zaczniecie się kłócić! - zarządził Remus.
- Dziewczyny gracie z nami ? - James zagadnął do dziewczyn, jednak te wciąż chichrały z kozła ofiarnego.
- Nie, nie. Grajcie sami - odpowiedziała Dorcas i powróciła do męczenia panny Willie.
Po piątej dogrywce Lily zaczęła śmiać się jak głupia. Znowu wygrała. Remus przyjął to jak mężczyzna, Peter zawsze przegrywał, ale Syriusz, do którego teraz dołączył Potter nie mógł się z tym pogodzić.
- I widzicie?! To niemożliwe, że we wszystko wygrywa! W nic nie będę już z nią grał! - Syriusz skrzyżował ręce na piersi, z zaciekłym żalem wykrzykując wszelkie podejrzenia, jakie zauważał podczas gry.
- Przecież widać, że oszukuje!
- To tylko gra.. - Lunatyk próbował ich uspokoić z pobłażliwą miną, zbierając porozrzucane przez Jamesa karty.
- Ale ona oszukuje!
- Nie rozśmieszajcie mnie! To nie ja chowam sobie karty do rękawów. Tak Potter widziałam, co robisz cały czas! - powiedziała główna podejrzana, na co Syriusz zachichotał.
- Nie śmiej się, Łapciu tylko może wstań, to zobaczymy co tam pod sobą chowasz.
Glizdek zwrócił się do dwójki oburzonych dam, zadzierających noski w górę i gestem przejechał palcem wskazującym po szyi.
- Dziękuję, Peter - Lily uśmiechnęła się do piwnookiego i pospiesznie zapytała:
- Która godzina?
- Niedługo kolacja – odpowiedział Remus, zerkając na zegarek. Nie można było wyczuć ani grama smutku w poważnym tonie, jakim się wyrażał, jednak nigdy nie był na tyle surowy, by nie podejrzewać, że jest czymś przygnębiony.
Zaraz po posiłku musiał iść do pielęgniarki po leki, a później iść z nią do przejścia w Bijącej Wierzbie. Wszystkim powiedział, że znowu musi jechać do chorej matki i, że wróci za kilka dni.
- No, to chodźmy! - Lily objęła przyjaciela ramieniem i posłała mu współczujący uśmiech, zabierając się z resztą do zamku.

***

Odpięła ostatni guzik białej koszuli i zdjęła krawat okalający jej smukłą szyję, z wymalowaną uglą żegnając codzienną marę obowiązków. Przejrzała się w lustrze, upinając włosy w luźny warkocz z boku i z cichym westchnieniem wsunęła się pod kołdrę, kładąc się na plecach, by móc utkwić wzrok w suficie, niezobowiązującym obiekcie niezależnych spojrzeń pełnych pustki.
Ciche miauknięcie wydobyło się gdzieś z kącika pokoju, może z lewej, albo z prawej, ani myślała, by o tym rozważać. Zamiast tego dała się porwać w wir anonimowych myśli, toczących się po białym sklepieniu, jak widmo płatków noszonych przez porwisty wiatr w wiosenny poranek.
Pozbyła się sumienia na czas nocy, wiedząc, że wówczas powróci ze zdwojoną siłą, by móc ciążyć nad jej świadomością przez resztę mojego życia. Nie dzisiaj. Nie teraz.
Niewiedza jest błogosławieństwem, zatem brak sumienia niematerialnym bogactwem, przedstawiającym pełny szereg nowych możliwości, o jakich nigdy nie śniła.
Na codzień Charlotte czuła się jak lalka, którą nauczono, jak się zachować, a jak nie, jak mówić, czego nie mówić, jak podnosić rękę, jak chodzić, jak się nosić, jak  b y ć. Uparcie dążyła do normalności, do bycia wcieleniem wolnego ducha, beztroskiego i szczęśliwego. Jakaż szkoda, że nie nauczono jej właśnie tego.
Drzwi skrzypnęły i z kuriozalnym trzaskiem zamknęły się ponownie,  a do pomieszczenia wkroczyła Luanna z niekłamanym zaskoczeniem dającym się we znaki. Kiedy Charlie zrozumiała, że zamaszystym krokiem zmierza w stronę jej łóżka, podniosła się łokciami do pozycji siedzącej i zaspanym wzrokiem badała jej zmieniającą się mimikę twarzy. Luanna przystanęła nad marszczącą brwi Krukonką, chwilę walcząc z samą sobą, a następnie opadła na koc, tuż obok ud brązowowłosej. Wciągnęła świszczące powietrze i na chwilę przymknęła powieki, zaciskając je z całej siły.
- Pokłóciłam się z Aaronem.. i.. i zerwaliśmy.. - szepnęła.
Lua wyglądała, jakby usłyszała, że pozostało jej dobre pięć tygodni życia. Była w szoku, drżała i nie chciała tego, nie chciała myśleć, chciała po prostu przez to przejść, i mieć z głowy rozdzierający ból w sercu.
- Poszło o Mikaela.. - dodała po chwili, wiedząc, że milczenie błękitnookiej jest pozwoleniem na dalszą część jej monologu. Blondynka głowę na jej nogach i ani na chwilę nie przestała rozchylać powiek.
Ciągnęła dalej:
- Był na mnie zły, że nie chcę nic robić w  t e j  sytuacji - dodała, z naciskiem na słowo 'tej'. - Tylko, że wtedy, błyskawicznie zmieniliśmy temat, żaląc się o każdą niedogodność w naszym związku. Sugerował, że mam go dość! Krzyczał na mnie, a ja na niego i wcale nie było to zabawne. Nie podoba mi się to, w pewnej chwili miałam wrażenie, że gotów jest dojść do rękoczynów, był taki łapczywy, a jego głos pełen jadu. Wyszłam, zanim zrobiło się gorzej. Na odchodne rzucił, że z nami już koniec.
Charlotte niewidocznie załamała ręce. Co się dzieje? Mikael, a teraz Aaron?
Luanna podniosła się, wwiercając w swoją przyjaciółkę pełne żalu spojrzenie, a Charlie natychmiast przytuliła ją do siebie, niemalże czując, jaka jest roztrzęsiona.
Nic nie mówiła, tylko zaczekała, aż wejdzie pod kołdrę, kładąc się obok niej i z pełną ufnością wtuli się w jej ramiona, dając upust gorącym łzom.
Dłonią gładziła jej miękkie włosy, starając się uspokoić tym choć trochę jej naruszony spokój i zszargane nerwy. Łkała przez dłuższą chwilę, która dłużyła się w nieskończoność. Brązowowłosa oparła podbródek o jej głowę i zaczęła zastanawiać się nad egzystencją potencjalnych związków.
Miłość. Do czego ona jest potrzebna? Absolutnie do niczego.
- Tworzyliście taką ładną parę.. ty i Mikael.. - Luanna delikatnie odsunęła się od mokrych ramion Charlotte i wychlipała, pociągając nosem po raz szesnasty, że trudno znaleźć tak dobraną dwójkę w całym Hogwarcie.
Nie wiedziała, jak bardzo się myliła.
Szybko się uspokoiła, miała miarowy oddech, a zanim Charlie spostrzegła, zielonooka zasnęła, tuląc się do niej jak małe, zastraszone dziecko. Serce krajało jej się na ten widok, bo pomimo pogodnego wyrazu twarzy, jej ciało wciąż drżało, wspominając zdarzenie z Aaronem.
Ciemniejący aksamit za oknem stwarzał chorobliwie senną atmosferę, jodły kołyszące się z oddali za oknem ospale tańczyły w rytmie szalejącego wiatru, który przybył tu znikąd, diametralnie obniżając temperaturę powietrza, ptaki umilkły, a słońce zdążyło się już ukryć poza linią horyzontu. Obserwując zmiany za oknem senność dopadła i ją, błękitnooką Krukonkę, zmuszając do tego stopnia, że nie myśląc o wczesnej godzinie oddała się w objęcia Morfeusza, udając się do kojącej krainy, gdzie wszelkie troski i zmartwienia nie istniały.
Ulgę stanowił fakt, że Mikael nie był już częścią jej życia.

***

Po kolacji wszyscy rozeszli się do swoich dormitoriów.
- O której masz zamiar wrócić młoda damo? - zapytała Dorcas poważnym tonem widząc, że rudowłosa zbiera się do wyjścia.
- Nie wiem, nie wiem… może rano? - uśmiechnęła się zadziornie, a panna Meadowes zagwizdała.
- Widzę, że szykuje się ciekawa noc.
- Nawet nie wiesz jak! - z udawanym entuzjazmem sposępniała na myśl, że już za niedługo będzie w Wrzeszczącej Chacie, gdzie Remus będzie przeżywał męczarnie, a później znów będą łazić po błoniach i Zakazanym Lesie. Czwórka animagów, w dodatku nielegalnych i wilkołak co miesiąc spacerują sobie po terenie szkoły! Gdyby ktoś dowiedział się o ich nocnych wędrówkach, z pewnością wyrzuciliby ich ze szkoły.
Lily pożegnała się z dziewczynami i zeszła do Pokoju Wspólnego, a, że nie było w nim nikogo usiadła na fotelu i wyczekiwała chłopców z niecierpliwością, co nie szło jej dobrze.
Po pięciu minutach wstała i ruszyła do ich dormitorium. zapukała, i nie czekając na odpowiedź weszła. Zachciało jej się śmiać, na widok połowy, którą zajmowali Syriusz i Remus, pedantyczni idealiści, i tej drugiej, gdzie walało się dosłownie wszystko.
- O, Lilcia. Już mieliśmy do ciebie schodzić, ale Glizdogon przesiał gdzieś pelerynę jak ostatnim razem wybrał się na nocną wyprawę do kuchni i nie możemy jej znaleźć. - James wyjął głowę spod łóżka, wyrzucając sportową koszulkę za siebie i wstał, poprawiając włosy.
- Nie zgubiłem jej specjalnie! - pisnął Peter.
- Ja w takim brudzie też nie mogłabym niczego znaleźć - powiedziała Lily z niemożliwym uśmiechem i razem z nimi zabrała się do szukania zguby.
- Mam! - krzyknął Peter znad sterty skarpetek przy jego łóżku. Gryfonka wolała nie rozmyślać nad ich czystością i zniesmaczona odwróciła się w przeciwną stronę.
- Szybko, Peter, zmieniaj się, a wy właźcie pod pelerynę! - zarządziła. Glizdek przeciągle szeptał formułkę, a w ten czas Syriusz i James schowali się pod niewidką. Nie było innego wyjścia, Peter nie zmieściłby się z nimi, i tak ledwo mieścili się we trójkę.
Wyszli z Wieży Gryffindoru i zaczęli przemierzać opustoszałe korytarze, ledwie widoczny szczur piszczał pod ich stopami, a mapa wyślizgiwała im się z rąk.
- Rany, James, depczesz mi po stopach! - jęknął Syriusz.
- Trzeba było na mnie nie wchodzić!
- Zamknijcie się durnie, bo ktoś nas usłyszy! - syknęła Lily. - Skręcamy, w tamtym korytarzu jest Filch. Łapo! Trzymaj wyżej tą różdżkę, bo nic nie widzę!
Bez przeszkód dotarli do wyjścia, a później po cichutku przemknęli przez błonia. Peter już na ich czekał i unieruchomił Wierzbę, a wtedy wszyscy wbiegli do tunelu.
Remus siedział na zniszczonym łóżku, blady jak skrawki obdartych ścian w pomieszczeniu. Bladożółta poświata z niestabilnie kołyszącej się lampki rzucała niemrawe światło na zniszczoną podłogę, w której ich przyjaciel z całych sił wbijał wzrok.
- Jesteśmy z tobą, Remusie. Będzie dobrze.. - szepnęła Lily, a Lunatyk tylko lekko pokiwał głową. Czuł, że nie będzie ani trochę lepiej niż ostatnio, miał się podlej niż zwykle. Rudowłosa wyciągnęła różdżkę i szepnęła zaklęcie, które podwójnie obiło się echem, zamieniając się w dzikie zwierzę, któremu towarzyszył potężny pies i rogaty jeleń, rzucający cień na siedzącego.
Zaczęło się.
Przygryzła wargi i podniosła brwi, gotowa płaczu na widok rzucającego się przyjaciela, wijącego się w krzyku pełnym agonii. Jego głos chrypiał, a ciało wyginało się w spazmatyczny łuk za każdym razem, kiedy gardło przedzierał donośny okrzyk raniący nadwrażliwe uszy łani, a ból wymalowany na twarzy chłopaka sprawiał, że skręcało ją w sercu. Syriusz skamlał, a James chylił poroże, podczas gdy Peter biegał w kółko, nie mogąc przyjąć takiej dawki współczucia i bezradności. Remus bezsilnie opadł, zsuwając się z łóżka. Był pewien, że wolałby przeżyć torturę Crucio, niżeli narażać nie tylko siebie, ale i innych, przechodząc tą straszną przemianę w bestię, która nie znała granic, emocji, ani zdrowego rozsądku.
Przestraszona do granic możliwości łania wydała z siebie zduszony jęk, oddychając głębiej i łapczywie łapiąc powietrze, którego powoli zaczynało brakować. Nastąpił kolejny krzyk. I następny. Później odgłos przekształcający się w głośny ryk jakiegoś ogromnego stwora. Cień zakrywający światło, rzucający ciemność na zwierzęce sylwetki. Monstrum zatapiało swoje pazury w ścianie, przecinając tapetę z lekkością dokładną noża w maśle. Latało wtem i z powrotem, ogarnięte dziką furią, nieodpartą, i nieludzką.
Wybiegło z chaty, niemalże rozrywając po drodze wszystko, dysząc ciężko i głośno, co chwilę skręcając w inną stronę, by w końcu znaleźć się na wzgórzu pustym od flory.
To już nie był Remus. To nie był o n. Wiedzieli o tym, i wcale nie czuli się źle, podążając w nieznane za głośnym wyciem bezmyślnej bestii, wilkołaka głodnego wolności.