niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział Pierwszy

Idąc przez ulicę myślałam nad jutrzejszym dniem. Niebo było już usłane srebrzystymi gwiazdami, migoczącymi radośnie, jakby podzielały moją ekscytację nadchodzącego dnia.  Tęskniłam za Luą i Rose, pisałyśmy do siebie przez całe wakacje, ale to nie to samo, co widok ich uśmiechniętych twarzy i możliwość gadania z nimi godzinami. Stęskniłam się za Huncwotami, za żartami Remusa, docinającym mu Syriuszem, za powstrzymywaniu wybuchu śmiechu Jamesa i za najśmieszniejszym chichotem na świecie, którego właściciel to nikt inny, jak Peter.
Uśmiechnęłam się w duchu. Już jutro zobaczę tę scenę, siedząc w jednym przedziale z Lily i Huncwotami, śmiejąc się razem z nimi, i, zajadając czekoladowe żaby. Nawet nie zauważyłam, kiedy kroczyłam chodnikiem do mojego domu. Duży, ale i przytulny, dzięki uroczemu, ale i eleganckiemu wystrojowi, jaki zapewniła mu moja ukochana rodzicielka. Wślizgnęłam się do środka, cichutko zdejmując swoje bordowe Conversy. Od razu ruszyłam do kuchni, w poszukiwaniu mojego urodzinowego tortu. Kosztując kawałek, usłyszałam donośny, dobiegający zapewne z salonu, damski głos.
- Gdzie byłaś tak długo, skarbie? - Nim zdążyłam się odwrócić, moja mama stała tuż za mną. Uśmiechnęłam się i odstawiłam talerz z ciastem z niewidocznymi śladami konsumowania łyżką na blat.
- Z Lily, na polanie - Oblizałam palec, którym nabrałam bitej śmietany. - Idę się pakować. - Uśmiechnęłam się raz jeszcze i cmoknęłam mamę w policzek, zabierając swój talerzyk i, po rzuceniu krótkiego "Dobranoc", skierowałam się w stronę schodów, prowadzących do mojego pokoju. Odstawiłam ciasto na stolik nocny, udając się do łazienki. Wzięłam długą kąpiel, z moim ulubionym płynem o zapachu wiśni. Po wyjściu z wanny ubrałam luźną i zwiewną koszulę do spania, a następnie wyciągnęłam swoje walizki, by w końcu zacząć się pakować.
Ściągnęłam z wieszaków swoje ciuchy i nagromadziłam potrzebne mi rzeczy, dokładnie wyliczając je, by upewnić się, że niczego nie zapomnę.
Po zamknięciu ostatniej walizki, co przyszło mi z wielkim trudem, rzuciłam się na łóżko. Odwróciłam głowę na bok, w stronę okna i uśmiechnęłam się do siebie, zakrywając się kołdrą, na którą wskoczyła czarna, puszysta kotka. Beza zamruczała cichutko i wtuliła się w mój bok, opierając mordkę o ramię. Pogłaskałam ją za uchem, na co do moich uszu dobiegł jej donośny pomruk zadowolenia. Sen znużył mnie dostatecznie szybko. Przymykając powieki, myślałam jedynie o Hogwarcie.



***



Wstałam wcześnie rano, nie chcąc się spóźnić i na spokojnie przygotować się do wyjścia. Wygrzebałam się spod kołdry i bez ociągania weszłam do łazienki, gdzie wzięłam odświeżający prysznic, a następnie założyłam na siebie wczoraj przygotowane ubranie. Miałam na sobie luźną, szarą sukienkę. Rozpuściłam do tego włosy i zarzuciłam je do przodu.
Sięgnęłam po małą torebkę, a następnie zabrałam się za znoszenie walizek. Z pewnością narobiłam wiele szumu, walizki waliły o schody niemiłosiernie, a ja nie miałam siły, by je podnieść choć odrobinę wyżej, były duże i pojemne, całe zapchane moimi rzeczami. Od razu założyłam czarne sandały na koturnie z platformą. Uwielbiam buty na koturnie, albo na obcasie, czy na platformie. Lily często narzeka, mówiąc, że z pewnością połamałaby sobie wszystkie kości, chodząc jak imitacja kurczaka.
Zostawiając bagaż niedaleko drzwi, ruszyłam do jadalni.
Szybciutko zjadłam śniadanie, umilając czas codzienną rozmową z rodzicami. W mgnieniu oka spakowałam walizki do samochodu, a w kolejnym siedziałam na miejscu pasażera, jadąc do Londynu. Beza siedziała mi na kolanach, pomrukując radośnie, jakby jej podekscytowanie dorównywało mojemu. Najchętniej pozostawiłabym jej swobodę ruchu po całym samochodzie, niestety byłam zmuszona wpakować nic nie podejrzającą kotkę do wiklinowego kosza.
Po niecałych trzydziestu minutach stałam już na dworcu Kings Cross, pożegnałam się z rodzicami, przytulając ich i zapewniając, że dam sobie radę. Pomachałam im po raz ostatni i zniknęłam za ścianą wraz ze swoim bagażem, przenosząc się na Peron 9 i 3/4.
Od razu zauważyłam rudą czuprynę kilka metrów dalej, z uśmiechem na ustach powędrowałam w stronę przyjaciółki.
- Hej, Lily! - Poszerzyłam uśmiech, przytulając dziewczynę na powitanie. Uwielbiała ubierać się kolorowo, tak też nie zdziwiłam się widząc ją w najdziwniejszym zestawie kolorów, jaki w życiu widziałam. Włosy miała spięte w niesforny warkocz z boku.
- Char! W końcu jesteś, już myślałam, że się spóźnisz. - Zaśmiała się, podnosząc swoje walizki. Były nieco mniejsze od moich, cóż, Lily była zdecydowanie dziewczyną, która nie miała problemów, w co się ubrać, więc z pewnością nie brała tyle ciuchów. - To jak? Idziemy?
W odpowiedzi jedynie przytaknęłam, poruszając głową i, już chciałam złapać za swoje walizki, gdy z wejścia do pociągu wyszedł uśmiechnięty Syriusz, a za nim James. Łapa pomógł mi w noszeniu walizek, rozpoczynając rozmowę, która opierała się na pytaniach dotyczących mojego samopoczucia. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, mimo wszystko lubiłam jego towarzystwo. Niemalże zapomniałam o Bezie, która zdecydowanie mruczała za głośno, dając do zrozumienia każdemu przechodniemu, iż nie jest zbyt zadowolona. Kątem oka zauważyłam, jak Lily daje Jamesowi kuksańca w bok, a ten, śmiejąc się, bierze jej walizki i wchodzi za nią do Ekspresu. Po chwili cała nasza piątka siedziała w jednym przedziale. Remus gdzieś wyszedł jeszcze przed naszym przyjściem, Syriusz wspomniał o jakimś spotkaniu. Peter też gdzieś zniknął, mówiąc, że czegoś zapomniał, ale ja wiedziałam, że idzie do swojej dziewczyny, bardzo gadatliwej Puchonki..
- Pewnie wcisnął jej amortencje - prychnął Syriusz, niedowierzając w zdolności podrywu Glizdogona. Rozciągnął się nonszalancko i przeczesał włosy do tyłu.
- Żartujesz? On nawet by jej nie uważył - docięła Lily, chichocząc u boku Jamesa. Założyła nogę na nogę i oparła się łokciem o parapet, na którym spoczywały dwie czekoladowe żaby, 1/3 paczki fasolek o wszystkich smakach oraz spinka, bynajmniej należąca do Rudej.
- Czyżbyście zwątpili w naszego Glizdogonka? - James wyszczerzył zęby, rozwalając się na siedzeniu, co wywołało małe rozdrażnienie ze strony Lil.
- Skądże. Uważam jednak, że dziewczyny pokroju Amiry, nie powinny spotykać się z takimi jak Peter. Toż dziewcze się zmarnuje - Łapa zacmokał, idąc w ślady Jamesa. Lily nie mogła powstrzymać śmiechu, skręcała się z nadmiaru Jamesowych żartów, posyłanych wprost do jej ucha. Wyswobodziłam Bezę z kosza, która czym prędzej ułożyła się na moich kolanach. Zaczęłam zastanawiać się, czy dziewczyny jak Amira, czyli w skrócie, niedoszłe boginie różu i kiczu, są w typie czarnowłosego? Czyżby Łapa wolał dziewczyny, typu barbie? Niedorzeczne. A jednak. Czyżby nie zauważył, że owa Amira jest z Peterem wyłącznie po to, by zbliżyć się do niego? Bezgłośnie prychnęłam. Syriusz jest typowym cassanovą, wszystko, co ma tyłek, piersi i długie włosy jest dla niego kolejnym celem.
Odwróciłam głowę na bok, natrafiając na spojrzenie Syriusza. Lustrował mnie swoimi czarnymi tęczówkami, wręcz świdrował tym chłodnym wzrokiem. Już nie było mi tak do śmiechu. Czyżby czytał w myślach?! Zarumieniłam się, nigdy nie patrzył na mnie w ten sposób. Nie chciałam stchórzyć. Nie odwracałam wzroku. Uparcie przyglądałam się jego oczom. Wirujące spojrzenie. Tak właśnie bym je nazwała. Zdawałoby się, jakby chciał przejrzeć mnie na wskroś, poznać mnie całą. Mimowolnie zwróciłam uwagę na jego idealne rysy twarzy. Kogo ja oszukuję? Wygląda tak cholernie przystojnie. Speszona odwróciłam wzrok, usilnie starając się skoncentrować na mknący krajobraz za oknem. Mogę się założyć, że w tej chwili jego usta wykrzywiły się w łobuzerskim uśmiechu.
Chłopcy zaczęli grać w gargulki, a Lily i ja postanowiłyśmy przejść się, rozprostować nogi. Wyszłyśmy z przedziału, oparłam się o drzwi i westchnęłam cichutko. Nie uszło to uwadze Rudej.
- Coś się stało, Charlie? - Jak ja lubiłam, gdy tak na mnie mówiła, uśmiechnęłam się szeroko, a na moją opaloną twarz wstąpiły dwa dołeczki.
- Czuję się świetnie, po prostu przez to wszystko poczułam się zmęczona - Poszerzyłam swój uśmiech, widząc to samo u Lily. Wymieniłyśmy znaczące spojrzenia i ruszyłyśmy wzdłuż korytarza, rozmawiając o nowym nauczycielu, który ponoć będzie uczyć Eliksirów. Chodziły plotki, że kiedyś zgubił się w Zakazanym lesie, gdzie miał wiele różnych przygód, ostatecznie znaleziono go w okolicy bagien. Kto wie, co stałoby się z nim, gdyby nie pomoc?
Rozmawiałyśmy tak chwilę, zanim nastała cisza. Na korytarzu było niewiarygodnie cicho! W pewnej chwili olśniło mnie. Remus.. Spotkanie.. Spotkanie Prefektów!
Zwęziłam oczy i gwałtownie złapałam Rudą za rękę, puszczając się do biegu w przeciwnym kieruku.
- Co jest?! CHAR! - krzyczała, starając się mnie zatrzymwać. Nie zwracałam na to uwagi, jedyne, o czym myślałam, to to, jak zła może być profesor McGonagall.
- Spotkanie, Lil! Spotkanie Prefektów! - spokojnie, z nutką podenerwowania odpowiedziałam Lily, na co ona rozszerzyła oczy i czym prędzej popędziła za mną.
Tak jak to sobie wyobraziłam, Minerwa McGonagall nie była zadowolona faktem, iż dwie uczennice, mające zostać Prefektami, spóźniły się zdecydowanie za dużo. Na szczęście, obeszło się bez zbędnych pytań. Pani profesor, wyraźnie szczędząc nam wolnego czasu, przedłużała swoją ważną przemowę. Dowiedziałam się, że drugim Prefektem z Ravenclaw jest Mikael, którego jeszcze nie poznałam. Wyglądał przyjaźnie, miał nieco dłuższe, brązowe włosy i ciemne, tego samego koloru oczy. Posyłał mi ciepłe uśmiechy, które z chęcią odwzajemniałam. Rudowłosa maruda nie miała tak dobrego czasu, wydaje mi się, że ze wszystkich sił starała się przypadkiem nie zasnąć, przy okazji, narzekając mi nad uchem, jak bardzo jej się nudzi. Po jakimś czasie z nudów poczęła szturchać mnie ramieniem. Energia zdaje się rozsadzać ją non stop.
- Uff.. Już myślałam, że nam się oberwie - gdy wychodziłyśmy, Lily zdawała się być stanowczo za bardzo znużona wszelkimi uprzedzeniami na temat haseł, a także uważnego obserwowania uczniów oraz przykładowym zachowaniu. Nie dziwię się jej. Z ledwością to przetrwałam. Wszystko dzięki Mikaelowi!
Ruda uśmiechnęła się od ucha do ucha i nieco przyśpieszyła kroku. Szybko dotarłyśmy do naszego przedziału i już zasiadałyśmy na swoje miejsca, kiedy wszyscy zostaliśmy powiadomieni, iż Ekspres Londyn-Hogwart zbliża się do celu.



***



- Rety! Myślałam, że ta stara baba nigdy nie przestanie gadać! - powiedziałam, rozciągając się na całym siedzeniu. Charlotte usiadła wyprostowana, z nieobecnym wzrokiem. Remus już dawno powrócił do grupki Hunwotów, z prędkością światła zdążył przed nami.
Po krótkim czasie, zaczęliśmy nakładać swoje szaty, zaś Charlotte, pożegnawszy się z nami, wyszła na spotkanie ze swoimi współlokatorkami. W końcu dotarliśmy na peron i wsiedliśmy do wolnego powozu. Po dojściu do zamku wszyscy skierowali się do Wielkiej Sali. Minęłam grupkę przestraszonych i zdezorientowanych pierwszoroczniaków, idących za swoim opiekunem. Zaśmiałam się w duchu i weszłam na salę, gdzie było pełno uczniów, a gwar towarzyszący szeptom podniecenia i głośnym rozmowom roznosił się po całym pomieszczeniu.
Od razu razem z Huncwotami i dziewczynami z dormitorium skierowaliśmy się do stołu Gryfonów. Reszta moich przyjaciółek zostawiła bagaże i popędziła na spotkanie z nowymi przystojniakami. Oj będę musiała z nimi porozmawiać! Charlotte nie mogła usiąść przy naszym stole, widziałam jak siada pomiędzy Luanną a Rose, a teraz pokazuje swój uśmiech na wszystkie strony. Jak zwykle siedziałam pomiędzy tą, niby przystojniejszą połową Huncwotów, zaś obok nas Remus i Ann. Naprzeciw miejsce zajęli Dorcas, Alicia i Frank, Gryfon z naszego roku, który bardzo polubił się z moimi łobuzami. Mogę przysiąc, iż wydaje mi się, że podoba mu się Alicia - z wzajemnością. Uśmiechnęłam się szeroko, rozglądając się na wszystkie strony.
Zaczęła się Ceremonia Przydziału. Każdego świeżo upieczonego Gryfona witaliśmy gromkimi brawami. James z Syriuszem zaczęli pomału zrzędzić i marudzić „Jak to oni są głodni!”. Peter, największy głodomór jakiego znam, nawet nie musiał nic mówić, jego brzuch odzywał się za niego. Nie powiem, sama pragnęłam już spróbować tych pysznych potraw, zatopić usta w przepysznym kremie czekoladowym, wypić sok z dyni, jedząc naleśniki polane syropem klonowym i najeść się po dłuższym czasie pakowania czekoladowych żab.
Wreszcie Ceremonia zakończyła się, ale tym razem dyrektor Dumbledore zaczął swoje przemówienie.
- Witajcie kochani! Niektórzy z was zapewne są bardzo głodni. - uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce, a po tych słowach przypomniał jak co roku wiele rzeczy, upomniał moich rozrabiaków, przestrożył przed naszym bezwzględnym woźnym, a żeby już nie przedłużać krzyknął swoje tradycyjne słowa - No. To wcinajcie!
W chwili, gdy głos dyrektora rozległ się po sali, na stole pojawiły się najróżniejsze potrawy. Zanim zastanowiłam się czym mam zaspokoić tego potwora w moim brzuchu Glizdogon już nakładał wszystko, co pod ręką w ogromnych ilościach, prosto na swój talerz.
- Peter, nikt ci tego nie zabierze - powiedział Remus, chichocząc pod nosem, gdy łakomczuch dosłownie rzucił się na ciasto cytrynowe.
Glizdek z pełną buzią wymruczał coś w stylu „ale śmieszne” i dalej zajął się jedzeniem.
Gdy wszyscy już byli najedzeni, tak, że nie mogli się ruszać potrawy zniknęły ze stołów i nadszedł czas, żeby udać się do dormitorium. Razem z Remusem zabraliśmy się do zwoływania wszystkich młodych Gryfonów. Przez chwilę udało mi się ujrzeć w tłumnie śmiejącą się do Mikaela Charlie, a za nią grupkę zdumionych jeszcze i jak przystało na uczniów z Ravenclaw, grzecznie stojących Krukonów. Nowi wychowankowie z Domu Lwa zachwycali się wszystkim i bez przerwy żartowali.
Najwięcej okrzyków zdumienia zcierpiałam na schodach, gdzie niezliczone ilości obrazów jak gdyby nigdy nic, prowadziło niewinne pogaduszki, przechadzało się po sąsiednich malowidłach, bądź zaszczycała swą uwagą podekscytowanych uczniów. Wreszcie dotarliśmy do Grubej Damy, a Remus wytłumaczył pierwszorocznym jak dostać się do Pokoju Wspólnego.
Zaprowadziliśmy wszystkich do swych dormitoriów, zaś ja, czym prędzej pożegnałam się z Remusem i pośpieszyłam do dormitorium na pogaduchy z dziewczynami. Nawet nie zauważyłam, że Syriusz i James zniknęli, kiedy tylko wyszliśmy z Wielkiej Sali.
Wspięłam się po schodach, moim oczom ukazały się potężne drzwi, a na nich tabliczka z napisem „Dormitorium dziewcząt, rok Piąty”. Pięć lat. Tyle już tu jestem, tyle mieszkam z tymi wariatkami. Otworzyłam drzwi, a gdy tylko zdążyłam zauważyć sylwetki swoich współlokatorek, dziewczyny rzuciły się na mnie i razem wylądowałyśmy na podłodze. Wszystkie cieszyłyśmy się ze swojej obecności. Koło mojej głowy leżały porozrzucane ciuchy, walizki i bóg wie co jeszcze. Gdy tylko opanowałyśmy śmiech, usiadłyśmy i zaczęłyśmy wszystko sobie opowiadać. Tak dawno nie rozmawiałyśmy!
- Dorcas, gdzie zniknęłaś w Ekspresie? Alici nawet nie muszę pytać, bo pewnie siedziała w jakimś kącie z naszym Frankiem. - uśmiechnęłam się obserwując siedzące przede mną dziewczyny. Ali zarumieniła się tylko, a panna Meadowes zaczęła opowiadać.
- No wiecie.. poznałam pewnego Puchona. Jest rok starszy od nas, ale jaki przystojny. - Dorcas mówiła rozmarzonym głosem, szybko jednak urwała i zaśmiała się pod nosem. - To Jerry Howl.
- Ten Jerry? - zapytałam zdumiona. Znałam go dobrze, jest kapitanem drużyny Puchonów. Oczywiście nigdy z nami nie wygrali, ale sam Howl jest naprawdę fajnym facetem, fakt, przystojnym również.
- Och, Lily, a czy w szkole jest inny Jerry Howl? - chwila ciszy - Oczywiście, że ten - odpowiedziała Dorcas i powróciła do ćwierkania o wszystkich zaletach blondyna. Cóż, niezbyt często jakikolwiek chłopak wpada w oko mojej wybrednej Meadowes.
Z biegiem czasu podzieliłyśmy się nowinkami z wakacji, a Alice za nic w świecie nie chciała opowiadać o Franku, mówiąc, że „to tylko kolega”. Po dłuższym czasie dałyśmy jej spokój, choć przez moją roztrzepaną głowę przemknęła myśl tortur o specyficznym rygorze - łaskotki. Żadna niewiasta nie przetrwałaby czegoś tak okrutnego!
Było grubo po północy, kiedy skończyłyśmy rozmawiać i zaczęłyśmy kłócić się o łazienkę. Jak zwykle to ja wygrałam i pierwsza położyłam się w swoim wygodnym łóżku, w pachnącej piżamie. Dziewczyny po wykąpaniu od razu zasnęły w swoich łóżkach, jednak tak rozpierała energia, że nie mogłam nawet zmrużyć oka. W końcu jestem w domu! Po godzinnym liczeniu owiec, które nic nie dało, postanowiłam zejść do Pokoju Wspólnego. Nie spodziewałam się tam nikogo znaleźć, ale uwielbiałam siedzieć i wpatrywać się ogień tańczący w kominku. Zeszłam po schodach i zauważyłam siedzącą  na fotelu tyłem do mnie postać.
- Widzę, że nie tylko ja nie mogę spać - powiedziałam Łapci do ucha, a on odskoczył przerażony.
- Ruda! - krzyknął oburzony chłopak, zaczesując włosy. - Zapłacisz mi za to, o mało nie spadłem z miejsca - syknął, robiąc minę naburmuszonego dziecka.
- Czyżbyś się przestraszył, Syriuszu? - ledwo powstrzymywałam śmiech.
- Takiej zmory po północy, naskakującej mnie w chwili zamyślenia? Skądże - odpowiedział, uśmiechając się cynicznie.
Zaśmiałam się perliście i walnęłam go otwartą ręką w ramię.
- Co się tu sprowadza o tak później porze? Czemu nie śpisz? - usiadłam blisko niego, opierając ramię o oparcie krwistoczerwonej sofy.
- Właściwie mój kochany, inteligentny rudzielcu, to spałem, ale tutaj. Peter tak się najadł i tak głośno chrapie, że moje piękne uszy nie mogą tego wytrzymać. Nie wiem jak Remus i James to znoszą. - No tak! Właśnie zauważyłam, że Łapcia przykryty jest kocem.
- Może dlatego to wytrzymują geniuszu, bo jest coś takiego jak zaklęcie. - odgryzłam się za tego „inteligentnego rudzielca” i wcześniejszą „zmorę”.
- Wiem, Lily - zaczął już z poważną, choć posmutniałą miną Black - Szybko je zapomniałem, a Remus nie chciał mi go podać - odchylił głowę do tyłu, opierając ją o oparcie fotela dopasowanego do reszty.
Wybuchnęłam perlistym śmiechem. Wcale nie dziwiłam się Remusowi. Syriusz musiał coś narozrabiać, a ja wolałam nie zagłębiać się w szczegóły.
- Nie ma się z czego śmiać Ruda! Kanapa jest tak niewygodna, że muszę spać na fotelu.
- Oh, może pójdziesz do naszego dormitorium?- zapytałam z uśmiechem na ustach.
- A mogę? - błysk w oczach Syriusza i pełne nadziei pytanie rozbawiło mnie na dobre.
- Ależ oczywiście, że nie Łapciu - wyszczerzłam się, marszcząc nosek.
Usłyszałam ociągane kroki, najwyraźniej zbudziliśmy kogoś tym głośnym śmiechem. Syriusz, niewzruszony, trwał w tej samej pozycji.  
Moim oczom ukazał się zaspany i jeszcze bardziej rozczochrany niż zwykle Rogaś. Poprawił sobie przekrzywione okulary i ziewnął.
- Co ty tu robisz Syriuszu? Obudziłem się, a ciebie nie ma - ściągnął wargi, robiąc smutną minę.
- Nie mogę spać przez tego nienażartego Glizdogona. - Syriusz nie zaszczycił Jamesa spojrzeniem, gdyż przymknął powieki, marszcząc brwi.
- Ja też. Jakoś udało mi się zasnąć, ale jak się obudziłem myślałem, że wywalę go przez okno. Nic na niego nie działa! Używałem nawet Levicorpusa*, kilka razy - zdegustowany Rogaś usiadł obok mnie. - A ty Lilcia co tu robisz? - skierował swój wzrok na mnie, uśmiechając się niemrawo.
- Nie mogę spać, choć dziewczyny są cichutko - odpowiedziałam i dodałam jeszcze ze śmiechem - Tobie też Remus nie dał zaklęcia?
- Nie wymawiaj przy mnie imienia tego zdrajcy - powiedział Rogacz, a ja zaczęłam się śmiać. Śmiech jest bardzo zaraźliwy! Wnioskuję po tym, iż nawet próbujący zasnąć Syriusz oraz lekko nieobecny James, oboje, po chwili śmiali się razem ze mną.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę wymyślając kary dla Petera, podczas gdy James sugerował użycie Levicorpusa na każdej przerwie, zegar wybił drugą w nocy. W końcu postanowiliśmy udać się spać. Przecież jutro jest pierwszy dzień lekcji!
- Lily! Nie pożegnasz się z nami? - spytał James, błagalnym tonem, kiedy to wstałam i skierowałam się w stronę dormitorium.
- Ależ oczywiście, że pożegnam. No, to cześć! - zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam się z zamiarem odejścia.
- No Ruda! Nie bądź taka. Czekam na buziaka na dobranoc! - powiedział z szelmowskim uśmiechem Syriusz.
- Ja też poproszę! Takiego lepszego! - obejrzałam się za siebie. Banan na twarzy Jamesa był bardzo częstym widokiem jak dla mnie. Głupek!
Niby od niechcenia podeszłam do nich i obdarowałam ich buziakiem. Już wspięłam się na pierwszy schodek, kiedy usłyszałam wołanie Syriusza.
- Ruda! Podaj nam zaklęcie! - obejrzałam się i za sobą ujrzałam błagające spojrzenie Rogasia i grymas niezadowolenia na twarzy Łapci. Nie miałam serca ich tak zostawić, więc podałam im zaklęcie wyciszające i ochoczo ruszyłam spać.
- Kochamy cię, Lily! - Rogaś i Łapcia wydarli się na cały Pokój Wspólny, śmiejąc się wniebogłosy i wcale nie zważając na to, że jest już noc. Uśmiechnęłam się pod nosem. Z oddali dobiegł mnie głos Jamesa:
- Ale ja ją kocham bardziej! Ruda będzie moją żoną!
Nie dosłyszałam już śmiechu Syriusza, ale wiedziałam, że Rogacz mówi to zupełnie poważnie. Wiedziałam też, że na jego ustach tkwił przeogromny uśmiech.
Moi Huncwoci nigdy się nie zmienią.
- Też was kocham - wyszeptałam cicho i weszłam do pokoju, wślizgnęłam się pod kołdrę i przykmnęłam powieki.
Nie dopuszczałam do siebie myśli, że jednego z tej wspaniałej czwórki, tego o pięknych czekoladowych oczach i wiecznie rozczochranych włosach kocham inaczej niż pozostałych, że nie jest dla mnie tylko bratem. Ułożyłam się wygodnie w łóżku i zasnęłam, dwugodzinne pogaduchy z choćby połową Huncwotów są naprawdę męczące.


*Levicorpus - zaklęcie, powodujące szybkie uniesienie przeciwnika w górę za kostki.

4 komentarze:

  1. Napisałaś u mnie, więc jesteeem! Nie czytałam jeszcze tego typu opowiadań, bo szczerze nigdy mnie do nich nie ciągnęło... :D ale przepraszam za to najmocniej! Już się poprawiam bo ... Wasza opowieść jak na tą część, którą przeczytałam bardzo mi się podoba... i na pewno będę tutaj wpadała częściej! Jak również planuję tutaj pozostać ;* Czyta się płynnie, a także uśmiałam się w niektórych momentach, żadnych błędów nie zauważyłam, jestem po cichu zadowolona z tak długiego prologu jak również pierwszego rozdziału, wow zadziwiacie! ... piszcie dalej... czekam na next'a :D Zapraszam również do siebie... mam nadzieję, że po komentujecie też coś czasem :P
    Pozdrawiam i życzę weny ;*
    V. la R.

    http://szlama-arystokrata-plan-przeznaczenia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rety! Ledwie zaczęłam czytać, ale strasznie spodobał mi się twój blog, tak więc to dla mnie zaszczyt :) Bardzo się cieszę, że ci się podoba. To początki, więc osoby, takie jak ty, czytające nasze wypociny i komentujące, pozytywnie, dają ogrom radości. Bardzo, bardzo dziękuję :)) Zdecydowanie wpłynęło to na moje samopoczucie, już nie wspominając o zmotywowaniu. Jestem teraz zdeterminowana i strasznie podekscytowana :D Nowa notka pojawi się jutro, bądź pojutrze, nie później. Mam nadzieję, że cię nie rozczarujemy :)
      Z pewnością będę stale wpadać po nowe notki, uwielbiam Dramione, a twój styl pisania wpadł mi do gustu :D
      Jeszcze raz dziękuję, wiele to dla mnie, dla nas, znaczy :')
      Pozdrawiam i również życzę weny, jak najwięcej i jak najczęściej :*

      - Charlotte

      Usuń
    2. Ja rownież bardzo dziękuję za komentarz! Dopiero zaczynamy nasze opowiadanie, więc wszystkie pozytywne opinie bardzo nas cieszą.Od razu mam ochotę pisać kolejny rozdział. Charlotte napisała wszystko,co mogłabym napisać, więc przyłączam sie do tego, żeby już nie nudzić. :D Ja nigdy nie czytałam blogów o Dramionie, ale muszę przyznać, że Twój mnie zaskoczył. Świetnie się go czyta! Masz ciekawy styl pisania i nie piszę tu tego wszystkiego w podziękowaniu za miły komentarz. Chociaż nie przeczę, że wciąż uśmiecham się do monitora. :)
      Czekam na kolejną notkę na Twoim bolgu, bo już prawie skończyłam czytać wszystkie dotychczasowe. Mam też nadzieję, że dalsza część naszej histori również Ci się spodoba. Pozdrawiam i jeszcze raz bardzo dziękuję.;*
      -Lily

      Usuń
  2. Zapraszam serdecznie na NN: http://szlama-arystokrata-plan-przeznaczenia.blogspot.com/2013/04/rozdzia-19-strazniczka.html

    Pozdrawiam ;*
    V.la R.

    OdpowiedzUsuń